Sokołów Podlaski – miasto i gmina

Gmina

Sokołów Podlaski


Dane:

Powierzchnia: 137,18 km2

Liczba mieszkańców: 6476.

Adres kontaktowy: ul. Wolności 44, 08-300 Sokołów Podlaski,

tel.: 25 781 26 10,

e-mail: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.




Sokołów Podlaski – najstarsze miasto na Podlasiu, ma szczęście być tym miastem, które w dawnej Polsce leżały przy ważnych szlakach komunikacyjnych. Jest też jedną z tych miejscowości, którym dane było gościć monarchę. Stanisław August Poniatowski lubił peregrynacje po kraju. Miał możność hołdowania swej pasji architektonicznej i zwiedzania, oglądania co ciekawszych obiektów. Jednak o jego pobycie w danej rezydencji decydowały nie względy estetyczne, ale czynnik ludzki. Król odwiedzał konkretnych ludzi a gdy jedynie chciał zanocować, bywał gościem lokalnego duchowieństwa. Gościł w Węgrowie, gościł w Sokołowie, kilkukrotnie w Siedlcach u swej stryjecznej siostry Aleksandry z Czartoryskich.

Jak wyglądała wizyta monarchy i jak do niej doszło najlepiej opisze sam gospodarz w swoim memuarze Pamiętniki o Polsce i Polakach od 1788 aż do końca 1815 r. Zanim jednak do tego dojdzie spójrzmy pokrótce na dzieje miasta.

Początki osadnictwa na tych terenach sięgają VI w. wtedy też formowały się pierwsze osady i grody obronne. Trudno mówić o ich spokojnym trwaniu, wszak znaczniejsza część Podlasia, była areną niezliczonych bojów i walk wczesnofeudalnego państwa polskiego i ruskiego, zakonu krzyżackiego, Jadźwingów i Litwy. Dzieje polityczne tych ziem miały więc wpływ na ich rozwój kulturowy i osadniczy. Prowadzone prace archeologiczne ujawniły ślady istnienia na tym terenie osady z VI i VII w., w tym: ceramikę, żelazne okucia, klamry, paciorki, skoble oraz liczne przedmioty związane z chowaniem zmarłych

W 1424 roku niewielki gród leżący na szlaku litewskim otrzymał z rąk wielkiego księcia litewskiego Witolda prawa miejskie. Sokołów wraz z niewielkim kluczem obejmującym Kupientyn i Rogów, został nadany Mikołajowi Sepieńskiemu, sekretarzowi i dworzaninowi Witolda. On tez ufundował tu pierwszą katolicką parafię w roku 1415. Jeszcze w XV w. przeszły w ręce rodziny Sokołowskich. Na początku XVI w. stały się własnością Stanisława Kiszki i w posiadaniu rodu były blisko 90 lat. W tym czasie powstała parafia grecka, w której posługę pełnić mieli (bo nie jest to do końca udokumentowane) mnisi prawosławni z Brześcia i Drohiczyna. Po Kiszkach nastał czas przedstawicieli jednej z największych fortun europejskich, czyli Radziwiłłów, którzy byli tu w latach 1592-1668. Pierwszym z nich był hetman wielki litewski Krzysztof wymownie zwany „Piorunem”. Na swój przydomek zasłużył w czasie wojen z Moskwą o Inflanty, kiedy to wsławił się szybkością, brawurą i bezwzględnym osiąganiem zamierzonych celów. Ugruntował się on w 1581 r., kiedy na czele 6 tys. zagonu Radziwiłł dotarł w głąb państwa moskiewskiego a jego szlak znaczony był niezliczoną ilością ciał wrogów i pożogą, o którą można by podejrzewać wołoskiego Wlada Palownika. Działanie przebiegały w takim tempie, że o niemal zaskoczył samego cara Iwana Groźnego. Malowniczy i bohaterski portret otrzymał „Piorun” spod pióra Jana Kochanowskiego w dziele Jezda do Moskwy. Jest w nim porównywany do pioruna obiegającego gmach państwa cara, jest jak grom „ciężki walący jego cyklopowe umocnienia, jako piorun, którym uderza litewska pogoń”. Naturalistycznego opisu moskiewskiego rajdu „Pioruna” dokonał Franciszek Gradowski, renesansowy autor obszernego Hodoeporicon Moschicum. Najpierw przytacza żarliwą mowę Radziwiłła, by ta „ducha przyjaznymi umocniła słowami”: „teraz, zacni towarzysze i serca marsowe, teraz zadanie, które podjąć trzeba duchem wzniosłym i piersią, co niezachwiana! Oto nastał ów dzień, o który modliłem się często, kiedy bezbożne plemię krew przeleje i poniesie karę. Nikt nie powinien obawiać się wroga i broń moskiewska nie aż potężna, [a choć] i z naszych ran krew płynie – nie trzeba tracić nadziei, gdy Chrystus nam przewodzi i udziela wsparcia. [...]”. W chwilę później następuje już opis „pola marsowego”, wojennego krajobrazu wymalowanego przez Krzysztofa „Pioruna”: „Wszędzie już w bezładnej ucieczce krążą Rusini, nie są już w stanie wrogich szyków i krwią ociekającego powstrzymać żelaza, w bezpieczne wycofują się miejsca. Powiadają, że w owym pogromie mężów wiele tysięcy poległo. A gdy Moskale, siły odnowiwszy, już przystępują do walki i wroga, choć bojem znużony, zbrojnymi tysiącami do srogiej bitwy wzywają, oto Radziwiłł też ducha gotuje i miecze, szykom na bój znów wiedzionym otuchy dodaje. A trębacz, co z wysokiego muru chmurę pyłu dostrzegł, doradzał Moskalom za wały odwrót bezpieczny, jeżeli sił wszystkich nie chcą wytracić ze szczętem”...

Najbardziej jednak znanym przedstawicielem rodu gospodarującym w dobrach sokołowskich był Bogusław znany niechlubnie z Trylogii Henryka Sienkiewicza. Niemniej po przejściu Sokołowa w ręce Radziwiłłów niemal dwukrotnie wzrosła liczba posesji na terenie miasta, podwoiła się liczba ludności osiągając ponad 3 tys. mieszkańców. Wzrosła także liczba włók miejskich z 86 na 97,5, wykonywanych rzemiosł z 8 do 18, znacznie powiększyła się również liczba warsztatów rzemieślniczych. Był to dla miasta i dóbr okolicznych okres niebywałego rozkwitu i – można by rzec – świetności. Niestety tę swoista sielankę przerwał najazd szwedzki, który nie bez kozery utrwalił się w historii pod mianem „potopu”. Miasto zostało znacznie zniszczone.

W 1668 roku właścicielem miasta został Jan Krasiński, a w 2. połowie XVIII wieku – Ignacy Ogiński, marszałek Wielkiego Księstwa Litewskiego. Już za jego czasów miasto poczęło wracać do dawnej okazałości. Jednak w pełni stało się to dopiero wtedy, gdy wziął je we władanie syn Ignacego – Michał Kleofas. Sprowadził on z zagranicy rzemieślników, którzy zainicjowali produkcję chustek jedwabnych, kapeluszy, kobierców, płótna i pasów słuckich. Był też zasłużonym kolatorem kościoła sokołowskiego. On też, samemu mieszkając w nienowym już i niezbyt okazałym drewnianym dworze, pokusił się o gruntowną rozbudowę miejskiego ratusza. Oddając go do użyteczności publicznej zorganizowano okolicznościową uroczystość, którą oddaje ciekawy tekst z epoki. Ukazał się jako osobny druk (dziś nazwalibyśmy go okolicznościową jednodniówką) zatytułowany: „Nowiny”. Z Sokołowa dnia 7 sierpnia 1791 r. Przytoczę go w całości: „Jaśnie wielmożny Michał Kleofas Hrabia z Kozielska Ogiński miecznik Wielkiego Księstwa litewskiego, kawaler orderów polskich, w roku teraźniejszym pełnomocny poseł do Rzeczypospolitej Holenderskiej, miasta swoje dziedziczne w Województwie Podlaskim, Ziemi Drohickiej, znaczną ekspensą przyozdobiwszy i kilkanaście kamienic dla obywatelów i rzemieślników wymurowawszy, ratusz w mieście Sokołowie powiększył, wieżą do niego przymurować kazał, na której wieży, gdy gałka wielka w ogniu wyzłacana przy odgłosie trąby zakładaną była, sama jaśnie wielmożna Ogińska kilka godzin w tymże mieście bawiąc, dla potomnej wiadomości, do tejże gałki następujące pismo ręką swoją włożyła:

»Za najjaśniejszego Stanisława Augusta Poniatowskiego Polaka króla, panowania jego 27 roku, jaśnie wielmożny Ogiński miecznik Wielkiego Księstwa Litewskiego z jaśnie wielmożną Izabelą z Lasockich kasztelanką gostyńską małżonką, restaurując w dobrach swoich dziedzicznych w Województwie Podlaskim, Ziemi Drohickiej miasto Sokołów znaczną ekspensą, przy zafundowaniu ratusza i wieży u niego, w gałce tej na pamiątkę familii i sukcesorów swoich, pismo niniejsze, dla wiadomości z monetą z wieku tego, kurs swój mającą, przy wyciśnięci pieczęci swojej zostawuję. Działo się w Sokołowie dnia 6 miesiąca sierpnia roku 1791«.

Potem taż jaśnie wielmożna pani między majstrów około tej wieży robiących z łaskawości swojej pieniądze rozdać kazała; zaś tamtejsi obywatele, na znak wdzięczności, z ochoty i radości wielkiej, z moździerzów i strzelby ręcznej do samego wieczora ognia dawali, i złożywszy winne podziękowanie, z wszelkim ukontentowaniem tę chwalebną ceremonią zakończyli”.

Innym ważnym dla ówczesnego Sokołowa wydarzeniem była wspominana już wizyta króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ogiński relacjonował: „Król miał opuścić Grodno w kilka dni po zamknięciu sejmu. Prosił mnie, aby mógł przepędzić dwadzieścia cztery godzin na wsi u mnie [...]. Dodał, że musi sobie wypocząć a nade wszystko doznać pewnej pociechy, jaka znajdzie bez wątpienia w domu człowieka, którego szanuje a którego ojciec należał do liczby jego najbliższych przyjaciół.

Nie mogłem odmówić tej propozycji i wyprzedziłem króla, aby go przyjąć u siebie. Jego orszak składał się z małej liczby zaufanych osób, lecz miał liczne ekwipaże a eskorta dość znaczna ułanów polskich towarzyszyła mu ciągle.

Przybywszy do mego domu, kazał cofnąć straże, które porozstawiano u drzwi a nawet te, które według zwyczaju znajdowały się w apartamentach i powiedział mi bardzo łaskawie, że nie może być nigdzie bezpieczniejszym, jak u mnie.

Usiłowałem rozerwać go, pokazując mu moją bibliotekę, którą znalazł bardzo dobraną a uklasyfikowaną w sposób, który nieskończenie pochwalał. Pokazywałem mu różne plany ogrodów i domów wiejskich, które z zadowoleniem przeglądał. Przedkładałem mu wyroby różnych fabryk i rękodzielni, które urządziłem u siebie a ponieważ mnie pytał, skąd sprowadzam robotników i jak dawno ich mam, powiedziałem mu, że to wszystko Szwajcarzy, Niemcy a mianowicie Wirtemberczycy, którzy przybyli, aby u mnie osiąść w chwili, kiedy sejm konstytucyjny postanowił, aby każdy cudzoziemiec przychodzący na ziemię polską, był ogłoszony za wolnego i korzystał z wszystkich praw przyznanych przez konstytucję. Odpowiedź ta spowodowała zmianę przedmiotu rozmowy między nami [...]. wspomnienie sejmu konstytucyjnego sprawiło na królu silne wrażenie. Chciał je z początku ukryć i zapytał mnie, ile rodzin cudzoziemskich mam w swych dobrach? Odpowiedziałem, że mam ich więcej jak 150, między którymi znajdują się fabrykanci i rękodzielnicy wszelkiego rodzaju, lecz że najważniejsza część tych cudzoziemców składa się z rolników, którym kazałem wydzielać tyle ziemi do karczowania, ile jej żądali, bez żadnego podatku przez dziesięć lat. Pokazałem mu plan wsi Isabelsburg, którą kazałem zbudować dla nowych kolonistów i skreśliłem z takim zajęciem obraz szczęścia, którym się dotychczas cieszyli, że król nie mógł się powstrzymać od łez [...]”. Tutaj następuje zapis, niemal stenogram, rozmowy między gościem a gospodarzem o politycznej sytuacji kraju, o zdradzie konstytucji majowej i wizji ostatniego i ostatecznego rozbioru kraju. Cytowane dialogi pochodzą, jak podkreśla autor z notatek, które były poczynione bezpośrednio po rozmowie, a które są tu wiernie przepisane.

W opisie obu postaci czuć zmęczenie nieustannym politycznym napięciem. Spotkanie jednak pozwoliło monarsze złapać nieco oddechu. „Przepędziwszy około 30 godzin w moim domu, wyjechał zeń do Warszawy, dziękując mi za dobre przyjęcie, jakiego u mnie doznał i za odpoczynek, który zyskał a którego, jak mówił, już od dawna nie smakował”. Nieco inaczej uchwyciła tę wizytę notatka „Korespondenta Krajowego i Zagranicznego”, który na swych łamach zamieścił Dyjariusz bytności najjaśniejszego pana w Sokołowie, dobrach jaśnie wielmożnego Ogińskiego podskarbiego wielkiego Wielkiego Księstwa Litewskiego i w Siedlcach dobrach jaśnie wielmożnej z książąt Czartoryskich Ogińskiej hetmanowej wielkiej Wielkiego Księstwa Litewskiego. Czytamy tam: We czwartek dnia 5 grudnia. O godzinie czwartej po południu przybył król jegomość do Sokołowa. W mieście tym o ćwierć mile od dworskiej rezydencji spotkał najjaśniejszego pana jaśnie wielmożny podskarbi wielki Wielkiego Księstwa Litewskiego dziękując najjaśniejszemu panu za łaskę, którą mu czyni racząc zaszczycić dom jego bytnością swoją.

Po przybyciu do dworu i po obiedzie rozerwał się najjaśniejszy pan słuchaniem muzyki przez czternastu małych chłopców od dziewięciu miesięcy do nauki wziętych, dość szczęśliwie na ten czas i ich wiek egzekwowanej. Śpiewano przy tym piosnkę na tę okoliczność w pięknej słów prostocie na muzykę tańca polskiego przygotowaną. Oglądał król jegomość potem kobierce w guście etruskim, chustki jedwabne, pasy, płótna, kapelusze, druty itd. [z] fabryki sokołowskiej.

Nazajutrz, to jest w piątek dnia 6 grudnia kilkanaście familii z Montbeillard przybyłych a częściowo w lesie sokołowskim osiadłych na miejscach przez siebie wytrzebionych, częścio[wo] w mieście zamieszkałych, a wybornym stolarstwem, płócien tkaniem bawiących się, prezentowało się najjaśniejszemu panu, oświadczając radość swoją, że tu szczęśliwą dla siebie znaleźli ojczyznę, pod dobrym, pełnym ludzkości i sprawiedliwym dziedzicem. Przyjął najjaśniejszy pan mile te ich oświadczenia i odprawił wszystkich ucieszonych łaskawie pozwolonym do siebie przystępem i udarowaniem”. Następnie zaś udał się do Siedlec.

Po trzecim rozbiorze Sokołów wszedł do zaboru austriackiego, a po wojnie polsko-austriackiej, w 1809, wrócił do Księstwa Warszawskiego. W roku 1833 dobra sokołowskie, kupił od Michała Kleofasa Ogińskiego dziedzic okolicznych wsi, Karol Kobyliński, który znowuż 10 lat później odsprzedał je Elżbiecie z Lorentzów Hirschmanowej. Przedsiębiorcza właścicielka wraz ze spółką akcjonariuszy, wybudowała w 1845 roku cukrownię – nazwaną od jej imienia – „Elżbietowem”. Inwestycję zrealizowano w Przeździatce (o której za chwilę). Prężnie rozwijająca się fabryka w 1890 r. zatrudniała 600 robotników.




W tym samym roku co cukrownię, pobudowano przy ul. Długiej 29 pierwszą w mieście synagogę.

Jednak wiek XIX zapisał się w dziejach Sokołowa nie ze względu na zauważalny w skali kraju rozwój przemysłowy, ale głównie ze względu na bohaterskiego powstańca, generała i głównego kapelana powstania styczniowego 1863 r. – ks. Stanisława Brzóskę. Brał on udział w bitwach pod Siemiatyczami, Woskrzenicami, Gręzówką, Włodawą, Sławatyczami i Fajsławicami. Wiosną 1864 roku zorganizował około czterdziestoosobowy oddział konny długo utrzymujący się na placu boju. W roku 1865 ukrywał się wraz ze swym adiutantem Franciszkiem Wilczyńskim we wsi Krasnodęby-Sypytki pod Sokołowem. Miejsce ich pobytu wskazała w wyniku tortur Antonina Konarzewska, kurierka Rządu Narodowego. Został pojmany po krótkiej walce, podczas której był ranny w rękę, w kwietniu 1865 r. Jego los podzielił i Wilczyński. Obaj zostani skazali na śmierć przez powieszenie. Egzekucję wykonano 23 V 1865 r. na sokołowskim rynku w obecności dziesięciotysięcznego tłumu. Jak to wyglądało, przypominał Adam Jarosiński: „Swoiste i charakterystyczne było zakończenie powstania styczniowego. W maju 1865 r. tracono na szubienicy ostatniego powstańca – ks. Brzóskę. Egzekucja odbywała się w Sokołowie Podlaskim, w biały dzień w majowe popołudnie, publicznie na rynku. Lud już od świtu wypełniał rynek i klęcząc przy zapalonych gromnicach modlił się i śpiewał pieśni nabożne, rynek przeto przeobraził się w świątynię, a szubienica stała się ołtarzem, na którym spełnić się miała ofiara, misterium święte. Podczas wykonywania wyroku z wielu tysięcy ludzkich piersi wydobywał się jęk bolesny i płacz rzewny, a błagalny hymn Święty Boże, Święty Mocny płynął ku niebu i zagłuszał warkot bębnów. Aranżerowie tego widowiska byli zaskoczeni tym niezwykłym, swoistym i godnym zachowaniem się ludu polskiego i w obawie by grób ks. Brzózki nie stał się przedmiotem kultu, tak starannie ukryli zwłoki jego, że do dziś nie wiadomo gdzie są pochowane”. 23 V 1925, w 60. rocznicę tego wydarzenia, odsłonięto w Sokołowie pomnik ks. Stanisława Brzóski, uległ on jednak dewastacji podczas II wojny, kiedy to Niemcy zrabowali rzeźby orła i wieńca z liści laurowych. Monument odnowiono staraniem sokołowian i dokonano ponownego odsłonięcia 23 V 1984 r. Wtedy też ks. Brzóska  został odznaczony pośmiertnie Gwiazdą Wytrwałości.  23 V 2008 r. prezydent Lech Kaczyński nadał mu także order Orła Białego (złożono go na ręce sokołowskiego burmistrza).


Po powstaniu Sokołów przeszedł na własność państwa stając się też miastem powiatowym. Po wybudowaniu kolei (1887) stał się także ważnym ośrodkiem węzła komunikacyjnego. Spowodowało to znaczny napływ ludności, w tym głównie Żydów, którzy, będąc w większości rzemieślnikami i kupcami, wnieśli istotny wkład w rozwój typowo miejskich struktur Sokołowa. Toteż oprócz cukrowni powstały: fabryka octu i świec, sześć wiatraków, pięć garbarni, dwie olejarnie, cegielnia, blisko 200 zakładów kuśnierzy, 500 szewców oraz ponad 200 innych rzemieślników.

Spokój dwukulturowego miasteczka został zburzony niemiecką agresją 1939 r. Dwa lata później powstało getto, które istniało do września 1942 roku. Większość miejscowych Żydów zamordowano już w getcie, pozostali „przeszli do nieba przez Treblinkę”. Pozostały po nich jedynie budynki nowego i starego Domu Modlitw, dom rabina Icchaka Zeliga Morgensterna, tablica pamiątkowa wmurowana w podłodze dzisiejszego sklepu postawionego na miejscu dawnej synagogi oraz kamień upamiętniający dawny kirkut w obecnym parku.

Wojna zniszczyła trzecią część domów i ponad 70% budynków urzędowych. Należy jednak wspomnieć, iż region sokołowski i samo miasto były prawdziwymi bastionami walki podziemnej a po zakończeniu oficjalnej wojny także terenem walki z komunizmem prowadzonej przez „żołnierzy wyklętych”. Doskonale obrazują to często napotykane w lasach krzyże upamiętniające poległych partyzantów. 30 IX 2007 roku, na Skwerze Najświętszej Marii Panny, przy sokołowskim kościele konkatedralnym, odsłonięto pomnik, upamiętniający żołnierzy Armii Krajowej i struktur poakowskich Obwodu Sokołów Podlaski, 6 Brygady Wileńskiej AK kpt. „Młota” oraz cywilnych mieszkańców powiatu sokołowskiego, poległych w walce z komunistycznym zniewoleniem w latach 1944-1953.


Będąc w Sokołowie warto zwrócić także uwagę na inne miejsca upamiętniające trudne fragmenty naszych dziejów. Na tyłach Konkatedry Niepokalanego serca NMP wzdłuż alejki ze stacjami drogi krzyżowej posadzono 40 Dębów Katyńskich wspominających osoby poległe w Katyniu, Charkowie i Twerze a związane z powiatem sokołowskim. Inicjatywa wyszła od Komitetu Organizacyjnego „Katyń... ocalić od zapomnienia”, który był objęty honorowym patronatem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Po tragicznej śmierci w Smoleńsku również i para prezydencka została uhonorowana takimi dębami.


W lesie Zielona koło miejscowości Wyrąb jest upamiętnione miejsce zamordowanych w 1946 r. 11 partyzantów.


Obie inicjatywy zyskały dopełnienia w postaci niewielkich, ale niezbędnych tu i bezcennych książeczek Jacka Odziemczyka opisujących ludzi i wydarzenia.

Miejscem niezwykłego ducha jest w Sokołowie prywatne Muzeum Skansen Regionu Sokołowskiego prowadzone społecznie przez znanego regionalistę Mariana Pietrzaka. W bogatych zbiorach znajdują się przedmiotu użytku codziennego wsi podlaskiej, uprzęże konne, wozy, bryczki, sztandary dawnych cechów, broń, mundury, książki i dawne czasopisma: polskie i jidysz. Muzeum jest czynne codziennie i wino stać się obowiązkowym elementem podlaskich peregrynacji. Warto też wsłuchać się w gawędy kustosza i właściciela, który niemal całe życie poświęcił na wyszukiwanie śladów i dokumentów życia dawnego Sokołowa. Swoimi odkryciami i wiedzą podzieli się w kilku książkach obrazujących dwory podlaskie, kościoły i cmentarze oraz historię miasta (wszystkie pozycje podano w Bibliografii na końcu niniejszego przewodnika).

Jak w każdym dawnym mieście warto zwrócić uwagę na miejscowy cmentarz skrywający niejednokrotnie bogate dzieje wypisane na starych pomnikach. O jednej z takich ciekawostek opowiada Jacek Odziemczyk: „Na szczególną uwagę zasługują uniccy kapłani, proboszczowie i administratorzy z Sokołowa. Wśród nich możemy wymienić m.in. Józefa Ilkiewicza (zarządzał cerkwią w l. 1718-1746, pobudował świątynię z 1730) i rodzinę księży Zatkalików, nieprzerwanie stojącą na czele parafii od 1765 do 1867, a więc 102 lata. W tej rodzinie wszystko zaczęło się od Leona Zatkalika, który oprócz tego, że był proboszczem (1765-1794), piastował także stanowisko burmistrza. Po nim z kolei parafię objął na krótko syn Jan, a po Janie, jako administrator (od 1797) jego syn Wincenty. Po Wincentym administratorem, proboszczem i dziekanem (1828-1863) był jego brat (syn Jana) Leon Zatkalik, który zapewne odziedziczył imię po sławnym dziadku. To tu, w Sokołowie rodziły się i umierały jego dzieci, z których 3 synów: Ludwik Maksymilian (ur. 1831), Władysław Jan (ur. 1836) i Seweryn Joachim (ur. 1838) poszło w ślady ojca, zostając kapłanami unickimi.

Także tu w Sokołowie, na cmentarzu przy ul. Bartoszowej, powstałym dla ludności obrządku unickiego w poł. XIX w., zachował się niezwykły ślad przeszłości, zabytek ogromnej historycznej wagi, unikat na skalę Podlasia. Nagrobek w formie krzyża na cokole, w którym ogniskują się losy kilku rodzin duchownych unickich. Spoczywa tu bowiem ks. Leon Zatkali i jego żona Justyna z Hanytkiewiczów Zatkalik (córka ks. Gabriela Hanytkiewicza z Kornicy) a także jej rodzona siostra Julia z Hanytkiewiczów Terlikiewicz (żona ks. Leona Terlikiewicza, administratora parafii Sawice i Szkopy)”.


Przeździatka – a właściwie tamtejszy zespół pałacowo-parkowy, gdyby dochował się do dziś choćby w takim stanie, jak pałac i park Ogińskich w Siedlcach, byłby niewątpliwie najświetniejszym zabytkiem ziemi sokołowskiej. Dowodnie wskazują na to chociażby stare fotografie, w których jak zaklęta, trwa świetność dworu i samego pałacu.

Majątek był nierozerwalnie powiązany z Sokołowem. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z XV w. i dotyczą wspominanego już nadania dóbr przez księcia Witolda, Mikołajowi Sepieńskiemu herbu Nowina. W 1415 roku, kiedy powstała w Sokołowie parafia p.w. św. Michała Archanioła i św. Małgorzaty, wieś Przeździatka stała się jej głównym funduszem. Jednak legenda dotycząca powstania jej nazwy sięga czasów wcześniejszych. Opowiada Dariusz Kosieradzki: „Dawno temu żył we dworze (Przeździatce) stary dziedzic. Pokłóciwszy się z synem, sprzedał znajdujący się tu majątek ziemski dalszemu krewnemu, pomijając prawa, jakie do niego posiadał jedyny prawdziwy spadkobierca – właśnie ów syn. I choć ten nie był tak do końca pokrzywdzony, bo po śmierci ojca dziedziczył także inne wsie i folwarki, to jednak wiele lat bezskutecznie zabiegał, by ta część którą ojciec sprzedał znów stała się jego własnością. Kiedy wreszcie nie jemu samemu, ale dopiero jego synowi, czyli wnukowi sprzedawcy udało się odkupić od kuzynów tutejszą wieś, zmienił jej nazwę na „Przez Dziadka”. A to na pamiątkę tego, że przez nierozważną decyzję dziadka, aż dwa pokolenia musiały minąć, żeby stracone przed laty dobra odzyskać. Niestety, wydarzenie to miało miejsce tak dawno, iż nikt już nie pamięta, jaka była pierwotna nazwa późniejszej Przeździatki”.

Początkowo Przeździatka była folwarkiem zajmującym się hodowlą krów i przetwarzaniem mleka dla dworu Kupientynie, gdyż – co ciekawe – to właśnie tam mieli początkowo swą główną rezydencję właściciele dóbr sokołowskich. Stan ten zmienił się w wieku XVIII i dziedziczni właściciele przenieśli swą główną rezydencję właśnie do Przeździatki – położonej bliżej miasta, ale wciąż poza gwarliwym centrum.

Sporządzony za czasów Radziwiłłów (1621) inwentarz wskazuje, iż obok budynków o przeznaczeniu gospodarczym znajdował się także drewniany dom (raczej nie typu dworskiego) „z sienią pośrodku, białą izbą z lewej strony, w której był zielony piec i komin oraz piekarnią z prawej strony – z jednym piecem i wydzieloną komórką dla cieląt”. Dopiero Ignacy Ogiński w 2 poł. XVIII w. wzniósł okazały drewniany dwór i uczynił go siedzibą dóbr sokołowskich. Wtedy też został zaaranżowany, typowy ówcześnie dla znaczniejszych rezydencji magnackich, ozdobny ogród okalający posiadłość, położony nad stawami i źródliskami dopływów Cetynii. W 1843 r. kolejną właścicielką została, wspominana już późniejsza założycielka cukrowni „Elżbietów” – Elżbieta z Lorentzów Hirschmanowa. Ona też postanowiła wznieść tu murowany dom odpowiadający rozmachem jej majętności i ambicjom. W 1859 r. zaangażowano do zaprojektowania go jednego z najwybitniejszych polskich architektów XIX w. Henryka Marconiego (twórcę m.in. Pałacu Paca w Dowspudzie, Hotelu Europejskiego w Warszawie). Jak wyglądał pałac w oryginale można próbować odtworzyć na podstawie zachowanych rysunków architektonicznych. Postawiony był na nieregularnym rzucie składającym się z korpusu głównego i dostawionych do niego prostopadle skrzydeł bocznych. Do skrzydła wschodniego przylegała oranżeria z efektownie przeszklonymi ścianami. Z tyłu zaś przed wejściem usytuowany był taras z widokiem na ogród oraz półkoliście wysunięta weranda i pięknie wkomponowana loggia. Budowla utrzymana jest w modnym na tamten czas stylu willi włoskiej, opartej na wzorach zaczerpniętych z architektury renesansu. Do tak imponującego pałacu Hirschmanowie postanowili też przearanżować ogród. Zatrudnili do tego znanego planistę arystokratycznych ogrodów – Waleriana Kronenberga. Ten zachowując pierwotny drzewostan wprowadził nowe alejki rozchodzące się promieniście we wschodnią stronę pałacu. Pałacu usytuowany jest duży, nieregularny staw ze sztucznie usypaną wysepką, na której rosną drzewa. Można przypuszczać, iż w ten sposób był zorganizowany jeszcze za czasów Ogińskiego a wzorowany zapewne na założeniu siedleckiej rezydencji Aleksandry Ogińskiej. Za Hirschmanów również powstał ciąg zabudowań gospodarczych: browar z warsztatem, oficyna mieszkalna, obory, stodoły, czworaki i kuźnia oraz nieco oddalone od kompleksu stajnie, wozownie, dom ogrodnika oraz piwnica z lodownią – część z nich zaadaptowana została na mieszkania i tę funkcję pełnią do dziś.

Po Hirschmanach właścicielami Przeździatki byli Sobańscy, potem Malewiczowie. Pod koniec II wojny pałac zajęli sowieci urządzając w nim szpital polowy. Potem gościł tu PGR, po nim szpital a obecnie Dom Miłosierdziam im. Jana Pawła II Caritas Diecezji Drohiczyńskiej. W obecnej formie „pałacu”, przypominającej PRLowski zlepek kilku pudełek, trudno rozpoznać tę świetną rezydencję, którą z czasów międzywojnia utrwaliła na fotografii rodzina Malewiczów. Album ze zdjęciami zdeponowany jest w Sokołowskim Ośrodku Kultury.

Bachorza. Na sygnał miejscowości trafiamy już w XV w. kiedy właścicielami byli ówcześni dziedzice dóbr sokołowskich – Sokołowscy. Jak podaje legenda, nazwa wsi miała swe źródło w nie do końca wytłumaczonych wydarzeniach. Otóż pewnego mroźnego zimowego dnia, służba folwarczna znalazła na schodach dworu zmarznięte niemowlę. Maleńkim podrzutkiem zaopiekowano się i zabrano do środka. Tu czule i z wielkim oddaniem zaopiekowała się nim właścicielka majątku, która, jak to w legendach, pozostaje dla nas bezimienna. Jednak jej zaaferowanie chłopcem sprawiło, iż sąsiedztwo – zainteresowane wszystkim co dzieje się za miedzą – poczęli niewybrednie plotkować a sam majątek od znalezionego na schodach „bachora” – nazywać Bachorzą. Chłopiec zaś, miał tak przypaść do gustu hrabinie, iż ta, będąc w podeszłym wieku, uczyniła go – już jako młodzieńca – zarządcą folwarku.

W połowie wieku XIX majątek objął Tadeusz Doria-Dernałowicz, właściciel Repek (do których włączono nieco wcześniej Bachorzę) a ponadto filantrop, kolator wielu kościołów i rezydencji dworkowych (poznamy go bliżej przy wędrowaniu po gminie Repki), który dokonał ponownego podziału swych dóbr i wydzielił Bachorze jako samodzielny folwark. Właścicielką ustanowił swoją córkę Ewę Doria-Dernałowicz, wtedy też zapewne powstał murowany dwór. Wznosił się w centralnej części folwarku, a prowadziła do niego (zachowana do dziś) piękna aleja świerkowo-lipowa. Otaczało go natomiast kilkanaście zabudowań gospodarczych drewnianych i murowanych. Do dziś zachowały się jedynie rządówka i budynek, którego przeznaczenie trudno precyzyjnie określić oraz szkielet dworu. Całość otacza resztka parku krajobrazowego założonego w 2 poł. XIX w., która w połączeniu z leżącym obok stawem daje możliwość imaginacyjnego uchwycenia dawnej świetności i piękna całej posesji. Sam budynek mieszkalny zwraca uwagę swoją dostojnością i klasycystyczną elegancją. Mimo, iż jego stan obecnie jest – mówiąc kolokwialnie – opłakany, to jednak krzepiący wydaj się fakt, iż trwa odnowa. I miejmy nadzieję, iż legendarna klątwa nie powróci na języki mieszkańców, jak było niegdyś.


Na początku XX w. Bachorza należała do Antoniego Odrowąża-Wysockiego, spokrewnionego przez żonę z rodem Ogińskich (którzy też mieli być właścicielami majątku). Wysocki darzył wielkim uczuciem swe dobra, zwłaszcza, że jako zapalony myśliwy miał opodal resztki prawdziwej puszczy. W 1935 r. podczas jednego z polowań dziedzic nagle zasłabł i zmarł. Jego spadkobiercy postanowili pozbyć się majątku i wystawili go na licytację. Spotkała się ona z dużym zainteresowaniem ze strony okolicznego ziemiaństwa. Jednak potencjalnych nabywców odstraszały plotki, jakoby dwór był nawiedzony i naznaczony klątwą, która prędzej czy później dotknie każdego nowego właściciela. Ostatecznie zakupu dokonał Teofil Zalewski, dotychczasowy właściciel Drozdówki pod Mińskiem Mazowiecki, który też głośno wyśmiał te „zabobony”. Wspomnienia i „niezawodna pamięć” starszych mieszkańców wsi dają obraz sielskiego początkowo bytowania Zalewskich. Jednak na chwilę przed wybuchem II wojny światowej zaczęły dziać się niewytłumaczalne rzeczy: pojawiały się i znikały różne przedmioty, nocą, a czasami za dnia słychać było niepokojące odgłosy w zamkniętych pokojach, w których nikogo nie miało prawa być, obserwowano nawet obrazy spadające ze ścian... Panią Natalię Zalewską natomiast zaczęły dręczyć cyklicznie powtarzające się nocne koszmary, które interpretowane były jako zapowiedź przyszłych nieszczęść. W pożodze wojennej nie było o nie trudno. W 1941 r. zachorowała i zmarła córka Zalewskich Teresa, a w pół roku później jej matka Natalia. Niemcy, aresztowali i wywieźli do Treblinki dwie inne córki Zalewskiego – Barbarę i Annę. Zbiec zdołała następna córka Irena, która potajemnie wzięła ślub ze znanym dowódcą partyzanckim Henrykiem Oleksiakiem „Wichurą”. Ostatnią zaś córkę Janinę po wojnie NKWD wywiozło na Sybir.

Skibniew-Podawce. Niegdyś, w XVII w. wieś nazywała się Skibniewo, złączone z nią określenie „podawcza” oznaczało kolator kościoła. Pierwszym znanym dziedzicem był Wojciech, o którym wiemy, iż był to w roku 1464. Z notatki dwa lata późniejszej dowiadujemy się, że istnieje już w miejscowości parafia, choć niewiadomo kiedy powstałą. Z następnej dekady pochodzi informacja o fundacji pierwszego, drewnianego kościoła oraz jego fundatorze Wojciechu Kostce Skibniewskim, podsędku drohickim. Kościół przetrwał dwa wieki by spłonąć w 1698 r. od razu przystąpiono do budowy nowej świątyni – również drewnianej. I ona nie przetrwała. Jednak do dziś stoi na placu obok wzniesionego w latach 80. XX w. kościoła murowanego – dawny drewniany, który sięga schyłku XVIII w. Powstał on za sprawą ówczesnego proboszcza Macieja Kazimierza Maliszewskiego i parafian, którzy finansowali budowę. Przez ponad dwa wieki istnienia przechodził kilka znaczących remontów, dzięki czemu zachował się do dziś w stanie niemal idealnym. Trzy urzekające barokowe ołtarze przeniesiono do kościoła murowanego a w ich miejsce wstawiono oryginalnych rozmiarów tablice z ich wizerunkami, przeniesiono także chrzcielnicę. Pozostały bogate zdobienia graficzne na suficie przedstawiające sceny biblijne, dwa komplety dawnych ławek i kamienna kropielnica z XVI w. Nowoczesna bryła murowanego kościoła – jak mogłoby się wydawać – nie będzie najlepszym miejscem dla barokowych obiektów. Niemniej dzięki wrażliwości estetycznej księdza Franciszka Szulaka wnętrze zostało tak zaaranżowane (choćby w kwestii koloru ścian), że stanowi idealne tło dla wyeksponowania zabytkowego wyposażenia.

Jednym z ciekawszych miejsc jest zorganizowane przez ks. Szulaka niewielkie Muzeum urządzone na przykościelnym cmentarzu w budynku stanowiącym niegdyś formę kostnicy. Znajdują się w nim piękne zabytkowe ornaty, drewniane rzeźby, barokowy pacyffikał oraz XVIII-wieczny mszał – choć to tylko wyimek tego, czego można tam uświadczyć.

Opracował A. Ziontek