Gmina
Korytnica
Dane:
Powierzchnia: 180,542
Liczba mieszkańców: 6828
Adres kontaktowy: ul. Makowskiego 20, 07-120 Korytnica
tel.: 25 661 22 84
e-mail: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.
Historia Korytnicy i jej okolic z przedziwną siłą obfituje w znakomite osobistości, które się tu zakorzeniły. W Górkach Bożych urodził się ks. Jakub Górski – rektor Akademii Krakowskiej i wybitny znawca retoryki, podobnie ks. bp Franciszek Jaczewski, ordynariusz lubelski (przełom XIX i XX w.) który ufundował tu także szkołę, tu również spędził sporą część swego życia Ludwik Kamiński – uczestnik powstania listopadowego, ale przede wszystkim świetny tłumacz doby romantyzmu i poeta, tu przyszła na świat i została ochrzczona w korytnickim kościele jego córka Zofia Węgierska – emancypantka, autorka książek dla dzieci, opiewana w lirykach Słowackiego i Norwida; z Wielądek wywodzi się barwna postać polskiego oświecenia, Wojciech Wincenty Wielądko – heraldyk, wydawca, kolekcjoner niewybrednych zagadek Sejmu czteroletniego, autor monumentalnego Kucharza doskonałego (1786), w końcu w samej Korytnicy odnajdujemy oddającego się ezoterycznym praktykom, posiadającego zdolności mediumiczne hrabiego Adama Ronikiera, wybitnego ziemianina, publicysty agrarnego, historyka i zasłużonego dla regionu archeologa Tymoteusza Łuniewskiego oraz Teodora i Marię Holder-Eggerów, o których za chwilę.
Po światłych ziemianach Korytnicy został dwór – mniejsza w jakim stanie znajduje się obecnie. Pobudował go Tymoteusz Łuniewski w latach 1895-1896. We wschodnim rogu piwnicy, w ścianie zamurowano puszkę, w której złożono akt poświęcenia fundamentów. Do dworu została dociągnięta woda, co umożliwiło pełen węzeł sanitarny – choć wciąż nie było praktyką nad miarę powszechną. Ów murowany dwór został niejako dostawiony do starego, drewnianego pochodzącego jeszcze z XVIII w., który był niegdyś siedzibą starostwa korytnickiego. Nazywano go „ronikierówką”, ze względu na to, że tam właśnie dopełnił swego żywota Adam Ronikier. Dwór Łuniewskiego odzwierciedlał praktyczne nastawienie właściciela. Był „obszerny, solidny, funkcjonalny, pozbawiony jednak wszelkich cech luksusu, czy ostentacyjnego manifestowania własnego majątku czy pozycji”.
Ostatnim etapem ziemiańskiej znakomitości dworu korytnickiego były czasy, kiedy znajdował się w posiadaniu rodziny Holder-Eggerów – Teodora i Marii. Odkupili go od Łuniewskiego w 1902 r., czyli dokładnie w dziesięć lat po zawarciu małżeństwa. Teodor był ziemianinem i inżynierem cieszącym się wielkim poważaniem wśród okolicznych elit, które jednakowoż stwierdzały, iż „nie znał się na rolnictwie”. Przełomowym momentem w życiu małżeństwa była śmierć ich piętnastoletniej córki Aleksandry, zmarłej w 1908 r. na zapalenie wyrostka. Rodzice wystawili jej na korytnickim cmentarzu niewiarygodnie piękny pomnik – wykutą w białym marmurze naturalnej wielkości postać Anioła Śmierci.
W efekcie tragedii Maria rzuciła się w wir pracy społecznej i działalności politycznej. Założyła koło Towarzystwa Zjednoczonych Ziemianek – organizujące kursy, imprezy kulturalne, założyło także sklepy, mleczarnię, spółkę handlową, sierociniec i w końcu zainicjowało wystawy rolnicze. Sama zaś Holder-Eggerowa cyklicznie publikowała sprawozdania z działalności w popularnej „Ziemiance”. Jednak na czoło jej dokonań i aktywności wysuwa się działalność polityczna w obozie narodowym (utrzymywała bliskie kontakty z Romanem Dmowskim), dzięki czemu została posłanką na Sejm II Rzeczypospolitej.
Z korytnickiem domem-dworem wiąże się jeszcze postać Ireny Stankiewicz, wybitnej polskiej graficzki, która niegdyś pomieszkiwała u wujostwa Holder-Egger. Dzięki niej mamy świetny opis wystroju i wyposażenia domu, ale też i obraz toczącego się w nim życia. Opisywała z malarską perfekcją: „wchodziło się do przedpokoju, dość pokrętnego i ciemnego, oczywiście były jakieś wieszaki – na prawo drzwi do jadalni, na wprost do salonu, na ścianie wisiały rogi sarnie i jelenie, po prawej stronie, wejście na górę – schody, przejście do starej części i drzwi do gabinetu, pośrodku stały duże wyplatane fotele i takiż okrągły stolik.
W jadalni królował długi, owalny stół – przez całą długość pokoju – i krzesła wyplatane siatką. W zimie zasiadały przy nim tylko ciotki, no i ja; w czasie świąt i lecie zapełniał się rodziną i letnikami. Po prawej stronie drzwi do saloniku i wielki rzeźbiony kredens, którego jedna część była zamykana na kluczyk i trzymano w niej „cukier” (tj. nalewki: żubrówkę, cytrynówkę i inne tego typu specjały).
Naprzeciwko, na drugiej ścianie, stała kanapa, dziwna, bo z półką nad oparciem, na której stały – pamiętam – duży angielski półmisek, piękny kryształowy kielich rznięty w sceny polowania i srebrny puchar myśliwski w kształcie głowy dzika (odziedziczył go pan Popiel).
Na dłuższej ścianie – zewnętrznej – dwa okna, stolik z samowarem, duży kosz na kwiaty (przy kanapie), po lewej stronie kanapy bujany fotel, na którym siadywał podobno wujcio Holder-Egger, a ja mu zjeżdżałam po brzuchu; stolik ze srebrną tacą, na której stała patera na owoce, piękne secesyjne karafki, dzbanuszki na kawę, a nad stolikiem »marzenie mojego życia«: obraz wycięty z korka pod szkłem – jakaś chatka, drzewa, nawet jakiś wóz z koniem.
Obok wejście do salonu, stojący zegar i piec – oczywiście kaflowy. Do salonu wchodziło się z jadalni i z przedpokoju. Przy ścianie od jadalni stało pianino, nad nim wisiał obraz Koncert Chopina, rycina czarno-biała. Dalej było wejście do małego pokoju, rodzaju gościnnego – zwanego też »hallerowskim«, bo tam nocował generał. Przy wejściu do niego wisiały dwie duże fotografie z autografami Hallera i Dmowskiego. W tymże pokoiku wisiał duży portret Olusi – młodszej – z grzywką.
Na ścianie ogrodu – dwa okna z widokiem na aleję, pomiędzy nimi duże lustro w złoconych ramach. Pod oknami komplet mebli czarnych – stół, kanapka, dwa fotele i krzesła kryte złotawym pluszem, a tam, gdzie go zdarli bolszewicy – satyną. W rogu stało »tremo«, czyli wysokie lustro przedzielone półką, na której pamiętam dwa kandelabry z postaciami Murzynów na marmurowych podstawkach.
Z lustrem wiąże się zabawna historia. Kiedyś do salonu wszedł indyk. I zobaczył w lustrze – indyka! Zaglądał z tyłu, gulgotał, puszył się, tłukł dziobem w szkło. Potem wpuszczaliśmy go specjalnie.
Po przeciwnej stronie, od korytarza, stałą jeszcze szafka biblioteczna, drugi mniejszy stół, też czarny, na którym stała porcelanowa wazka w kształcie jajka z amorkiem siedzącym na brzegu, leżały albumy z fotografiami, album akwarel ze Stepania na Wołyniu, obok sofka i dwie pufy. W tej stronie stała również piękna sekretara pełna szufladek, na dole nut.
Jak już wspomniałam, z jadalni wchodziło się do saloniku. Był to narożny, frontowy pokój, najbardziej słoneczny. W tym pokoju cały dzień właściwie spędzała moja babka w fotelu przy oknie ze słuchawkami na uszach, cerując, robiąc papierosy itp. Foteliki, kanapka stały w rogu pokoju z kolei obite czerwonym pluszem, nieduży okrągły stół z marmurowym blatem, na nim lampa, oczywiście naftowa. Na ścianie i w rogu owalne lustro, portret Olusi z tej ocalałej fotografii, oraz dwa portrety rodziców wuja Holder-Eggera. Pod drugim oknem stało biurko ciotki Mary, obok mały stoliczek do szycia, a nad nimi owalny pastelowy portret ciotki, robiony przez jakiegoś podobno dobrego malarza – Anglika.
Na ścianie od strony jadalni stał długi stół cały założony pismami i książkami. Pamiętam numery »Myśli Narodowej«. Ostatni, położony po drugiej stronie korytarza gabinet wuja Teodora był prosty i surowy, z biurkiem oraz szafą ścienną, wisiała tam natomiast ogromna głowa łosia! A obok też wielkie pamiątkowe »panneau« z czasów pracy wuja na kolei – z fotografiami jego kolegów, jakimś adresem itd. Był chyba inżynierem i musiał być ważnym urzędnikiem, bo np. opowiadano, że gdy chorą Olusię niesiono na rękach do pociągu w Łochowie, to zatrzymał się jadący do Petersburga pociąg, który tam nigdy nie miał przystanku.
Góra to już były sypialnie, po trzy z każdej strony. Z lewej – ciotki Mary i mojej babki z drzwiami na duży taras i jeden mniejszy pokój, w którym w czasie okupacji mieszkał m.in. Zygmunt Piszczkowki.
Jeśli chodzi o starą część, nie była ona reprezentacyjna. Miała z frontu dwa ganki, obrośnięte gęsto dzikim winem, małe okna; z drugiej strony od ogrodu weranda kryta dachem, z niej wychodziło się do korytarzyka i do pokoju, w którym podobno umarł Ronikier; dalej była kuchnia, pralnia, spiżarnia, od strony »nowego domu« z pierwszego ganku kancelaria, kredens, jakieś pokoiki. Pokoik pani Suchockiej. Była uciekinierką z Pińska z okresu I wojny światowej. Pracowała »we dworze«. Jej córka Tazia przyjaźniła się z wszystkimi kuzynkami, uczyła się haftu, miała wspaniałe, długie warkocze”
Dziś wspominany Anioł Śmierci, może być odbierany równie dobrze jako nagrobek Olusi, jak i dworu, który powoli niknie w chaszczach braku zainteresowania.
Turna powstała w XV wieku, jako szlachecka wieś pod nazwą Szostkowe Rzepisko. Jedna z pierwszych wzmianek o niej pochodzi z 1427 roku. Pod koniec wieku osiadła tutaj rodzina Turskich herbu Rogala od której wywodzi się obecna nazwa. Ostatnimi prywatnymi właścicielami majątku byli Popielowie herbu Sulima, którzy przebywali tu do końca II wojny światowej. To im też zawdzięczamy cel naszej wędrówki. Jest nim piękny pałac pobudowany w 1886 r. Zaprojektowano go w modnym swego czasie stylu francuskiego renesansu czasów Henryka IV i Ludwika XIII. Pierwowzorem architektonicznym był warszawski pałac Zamoyskich (ul. Foksal). Struktura pałacu świetnie wykorzystywała kontrasty surowej cegły oraz białego tynku, którym wykończone zostały cokoły, opaski okienne i gzymsy, co daje się jeszcze zauważyć oglądając go dziś. Fantazyjna bryła z trzema ryzalitami, dwoma zewnętrznymi i środkowym zaprasza w swoje podwoje poprzez czworoboczny, zwieńczony łukami taras piętra. Ryzalit środkowy zwieńczony jest płaskorzeźbą Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Pierwotnie jednak mieścił się w tym miejscu herb Popielów Sulima i data 1886 – skradziony na początku lat 90. XX w. Mimo znacznie posuniętego procesu niszczenia – mówiąc delikatnie – wciąż jest to jeden z ciekawszych zabytkowych obiektów architektonicznych w powiecie węgrowskim.
O tym jak wyglądało w nim życie rodzinne i gospodarcze dworu dowiadujemy się z rękopiśmiennych pamiętników ostatniego z zamieszkujących go Popielców – Kazimierza.
Urodził się w Turnie w 1888 r. „Matka moja Jadwiga Glinka, osoba wykształcona i bardzo inteligentna, była pod wpływem kultury francuskiej, przejęta duchem rewolucji i prądami wolnościowymi drugiej połowy dziewiętnastego stulecia. Czas wolny poza prowadzeniem domu i naszym wychowaniem poświęcała Matka czytaniu i leczeniu chorych, którzy schodzili się i zjeżdżali nawet z sąsiednich powiatów. W jednym roku przyjechał do Turny student medycyny, później sławny doktór warszawski Leon Karwacki.
Ojciec wychowanek warszawskiej Szkoły Głównej, był bardzo rachunkowy, surowy, realista, skłaniał się do pozytywizmu. Ojciec codziennie dwukrotnie objeżdżał majątek, osobiście prowadził rachunkowość i dużo zajmował się gospodarstwem”.
Na gospodarstwo składały się cztery folwarki i lasy; dwie obory, dwie owczarnie, hodowla koni, wysoko półkrwi angielskiej. Reproduktory pełnej krwi angielskiej okresowo kupował i przywoził stryj Kazimierza Wincenty, major Hozwedów z Węgier. Kazimierz dzieciństwo spędził z siostrą Marią w Turnie, gdzie pobierali nauki domowe od studentów Uniwersytetu Warszawskiego, a później renomowanych adwokatów stołecznych, Macierakowskiego i Pękosławskiego. Cyklu edukacyjnego dopełnił w Krakowie. Jeżdżąc na wakacje i święta do domu kolportował nielegalną literaturę, w którą zaopatrywał się w redakcji „Polaka” w Krakowie. W lipcu 1912 objął administrację Turny. „Nie byłem praktycznie przygotowany do zarządzania majątkiem, a zwłaszcza tak dużym obiektem. Pracowałem od świtu do nocy, często miałem trudności z powzięciem decyzji. Gleba była z natury dobra, ale bardzo podmokła. System gospodarowania archaiczny, płodozmiany z czarnymi ugorami i dwuletnią koniczyną, siła pociągowa w 50% oparta na wołach, które pracowały po pół dnia na zmianę. Mleczność krów słaba. Młocka w 4 młocarniach kieratowych i wynajmowanej młocarni w sąsiedztwie trwała prawie cały rok”. Toteż w rok później kupił parowy komplet młocarniany. Wprowadził także grupowe żywienie krów oraz zawarł umowę z Krajowym Towarzystwem Melioracyjnym, na drenowanie pól, gdyż w 1913 r.: „zboża z niektórych pól wywoziło się wołami zaprzężonymi do sań, gdy konie i wozy grzęzły. Ziemniaki składało się na kupy, a potem po tarcicach wpychało się na wozy, żeby je z pola wywieźć. Oczywiście plony były minimalne. W jesieni pola zniwelowano, zimą opracowano projekt niwelacyjny i po żniwach 1914 r. miałem zamiar zacząć drenowanie”. Utrudnił to jednak wybuch I wojny. Z tego okresu pochodzi inny, nieco humorystyczny fragment fragment: „Lwowa bronił generał Rozwadowski z byłej armii austryjackiej. Z odsieczą Lwowowi szły wojska gen. Iwaszkiewicza z byłej armii rosyjskiej. Po oswobodzeniu Lwowa gen. Rozwadowski przedstawia gen. Iwaszkiewiczowi swój sztab, w którym byli przeważnie sami Rozwadowscy. Przychodzi ordynans, Iwaszkiewicz chwyta go za rękę i pyta: »Skaży ty także Rozwadowski?«
Przed bankietem na cześć gen. Iwaszkiewicza zapytywano go przy kim chce siedzieć czy przy hrabinie Dzieduszyckiej, czy przy hrabinie Baworowskiej. »Nie nado, vot dajtie mnie Kitschmanku«”. Ta ostatnia to artystka kabaretowa.
Z pamiętników Popiela można by przytaczać mnóstwo smakowitych fragmentów. Przywołajmy jeszcze jednak tylko dwa. Pierwszy również w tonie anegdotycznym, drugi już bardziej ponury opisujący konieczność opuszczenia dworu.
1. Na pożytku lat 30. Kazimiery Popiel kupił drugi swój samochód Chryslera (pierwszym był Ford). Posiadanie auta początkowo napawało go dumą, bo nie we wszystkich, nawet nieźle prosperujących dworach można było je uświadczyć. Gdy na przedmieściu Popławy zabrakło paliwa, szofer poszedł po benzynę. „Kobieta pasąca krowy na rowie przy szosie zapytuje: »Proszę pana wiele taki wóz kosztuje?« Podałem cenę. »A to niedrogo. To dobre wozy, tylko, że torpeda niemodne, tylko limuzyny«. Wraca Marian i mruczy pod nosem: Pan to z byle babą rozmawia. Okazało się, że moja rozmówczyni była 30 lat za »dużą wodą«, zatęskniła do kraju, przed wyjazdem ze Stanów kupiła synowi Studebeckera. »Miał Forda, ale te Fordy to nie bardzo«”.
2. W październiku 1944 r. zajechała 3 osobowa komisja wywłaszczeniowa. Kazimierz prosił jedynie by oborowemu, dano krowę, którą sobie wybierze oraz o to by mógł kilkutysięczny cenny księgozbiór z Turnej ofiarować Bibliotece Narodowej. „Nadszedł dzień wyjazdu. Rano Wanda wyjechała do pobliskiej wsi, zabierając najniezbędniejsze rzeczy.... Ja pożegnałem się z Komisją, domownikami służbą domową i Kubujem. Kubuj rozpłakał się. Przed wieczorem pieszo wyszedłem z domu.... Po paru dniach znalazłem izbę u chłopa w sąsiednim powiecie. Mieszkaliśmy tam z Wandą do lutego, poczym przenieśliśmy się na Pragę.... Skończył się jeden okres mojego życia. Wiele osób zwłaszcza mieszkających w mieście, uważało ziemian za szczęśliwych nierobów. Błędne pojęcie. Widziałem dobrze różne wady klasy i swoje własne, do której należałem. Snobizm, nie wypełnianie własnych zobowiązań, zrażały inteligencję miejską. Nie terminowe płacenie pracowników i podatków dawało poważny atut przeciwnikom politycznym....Praca na roli była zawsze ciężka, chcąc coś mieć trzeba było pracować i to nie 8 godzin dziennie. Oczywiście był pewien dobrobyt, ale nie wszyscy go osiągali, wielu z konieczności częściowo się likwidowało. Jedynym plusem była samodzielność. O tę samodzielność myśli i postępowania bardzo dbałem. Toteż gdy mi przyznano Srebrny Krzyż Zasługi, odmówiłem przyjęcia. Uważałem, że przyjęcie odznaczenia było równoznaczne ze sprzedaniem się. Mieszkańcy powiatu z zawiścią patrzyli na tych kilku, czy kilkunastu właścicieli ziemskich. Poza tym interesowano się jak żyją jak prowadzą swoje interesy. Nie było to miłe. Osobiście mało się tym przejmowałem. Pamiętałem jednak zawsze o tym co powiedział Herbert Spencer: Jednostka powinna stawiać sobie zawsze pytanie jaki typ społeczny powstaje pod wpływem jej postępowania”
Po ich wyjeździe piekę nad pałacem objął spokrewniony z Popielami Jan Glinka, znany regionalista. Z zabezpieczonych resztek zbiorów z Turnej, oraz z pałacu hr. Łubieńskich w Ruchnej stworzył Tymczasowe Muzeum Powiatowe w Turnej. Do naszych czasów przetrwał jedynie dokument obrazujący zasób tej krótkotrwałej inicjatywy ratowania mienia dworskiego. Ujawnia jednak istnienie w zbiorach bezcennych woluminów jeszcze z XVI w. w tym pism Mikołaja Pistoriusa, Kazań Piotra Skargi oraz Postylli Jakuba Wujka.
Paplin. W XV wieku – choć próżno szukać jakiejkolwiek informacji o samej miejscowości z tego okresu – istniała rodzina Paplińskich pisząca się z „Paplina”. Niemniej dopiero ok. poł. XVIII wieku został tu wzniesiony drewniany, modrzewiowy dwór dla Mikołaja Glinki, starosty makowskiego, późniejszego posła na Sejm Czteroletni i senatora. Kolejnym właścicielem był skarbnik drohicki Józef Garczyński, u którego bywał w 1764 r. Stanisław Poniatowski (później przybierając imię rzymskiego cesarza Augusta) pretendujący do objęcia tronu Rzeczypospolitej, a tu kaptujący zwolenników przed elekcją. Od roku 1838 roku do wybuchy II wojny światowej majątek należał do Kieleckich – najpierw Konstantyna (uczestnika powstania listopadowego, sędziego pokoju, kawalera wielu orderów), potem Jana Hieronima Kwiryna. Po wojnie jak wszystkie inne majątki został upaństwowiony i długo mieścił szkołę rolniczą. Dewastująca gospodarka użytkowa zabytków związanych z ziemiaństwem i magnaterią, której autorami byli „fachowcy” z miłościwie panujących „elit” PRL doprowadziła do zniszczeń sięgających bagatela 94%. Obecnie, od 1995 r., pałac w Paplinie jest własnością rodziny Toczyłowskich h. Samson. Z ich nastaniem z zabudowań dworskich zaczęły przezierać ślady dawnego piękna, pałac zaś powtórnie przywdział barokowy płaszcz. Arkadiusz Toczyłowski, absolwent polonistyki UW, który tak brawurowo rozpoczął odbudowę, zmarł w jednak w dwa lata później. Dzieło syna dopełniła Janina Toczyłowska kończąc remont w roku 2000. Od tego czasu dwór pełni funkcję domu, niemniej gościnność właścicielki sprawia, iż możemy go oglądać w pełnej krasie.
Do naszych czasów nie zachowała się, niestety, wspaniała drewniana brama, która spłonęła w 1915 roku. Jej ilustrację zamieścił w kilku swych pracach Zygmunt Gloger jako symbolu rycerskiej poetyki siedziby szlacheckiej.
Opracował A. Ziontek