Gmina
Ceranów
Dane:
Powierzchnia: 110,83 km2 (w tym 32% - lasy, 58% - użytki rolne, 5% - wody)
Liczba mieszkańców: 2615.
Adres kontaktowy: Ceranów 140, 08-322 Ceranów,
tel.: 25 787 07 79 w. 29,
e-mail: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.
Dzieje Ceranowa i osadnictwa na terenie gminy sięgają głęboko zamierzchłych czasów, co ilustrują stanowiska i eksponaty archeologiczne. Na początku XX wieku odkryte tu zostało cmentarzysko „przedhistoryczne”, później natrafiono na osadę kultury trzcinieckiej z epoki brązu, cmentarzysko ciałopalne z okresu wpływów rzymskich z I-IV w. oraz osadę wczesnośredniowieczną z IX w. Jedno z najstarszych wykopalisk w tym regionie, a jedyne tak dobrze zachowane to fragmenty ceramiki datowanej na IV-II w. przed narodzeniem Chrystusa. Ogólnie na terenie gminy znajdowały się 163 udokumentowane stanowiska archeologiczne, w tym 61 w samym Ceranowie.
Pierwsze informacje dotyczące miejscowości, jakie spoczywają w archiwach, sięgają XV wieku i jedynie szczątkowo wskazują pewne wydarzenia z Ceranowem związane. Wiadomo, że po 1444 roku król Kazimierz Jagiellończyk nadał wieś bojarowi litewskiemu Janowi Niemirowiczowi pieczętującemu się herbem Jastrzębiec. 6 lat później sąd drohicki dokonał rozgraniczenia Ceranowa i Ryteli. W 1465 roku Małgorzata Niemirowiczowa, wdowa po Janie, daje dziedziczne wójtostwo w Ceranowie „uczciwemu Tymoszowi z Mazosz”. Właścicielką miejscowości zostaje natomiast córka Niemirowiczów Katarzyna – ze względu na męża Piotra Strumiłłę z Ciechanowca – zwana Piotraszkową. Odegrała ona niepoślednią rolę w dziejach miejscowości, gdyż to właśnie dzięki niej, za sprawą jej fundacji pobudowano tu pierwszy kościół, o którym wiemy, że istniał już w 1488 roku. Mówi o tym dokument sądowy konsystorza janowskiego, w którym właścicielka procesuje się z plebanem Jakubem z Kadłubów (jak niegdyś zwano Ceranów). Z tych samych akt dowiadujemy się także, iż tym czasie istniała tu także szkoła (zapewne parafialna). Mimo to dopiero 10 października 1508 r. Piotraszkowa wystawiła oficjalny dokument fundacyjny kościoła a tydzień później biskup łucki Paweł Holszański wystawił akt erekcyjny parafii w Kadłubach (Ceranowie) wydzielając ją z części parafii Zuzela i części parafii Kossów.
Najważniejszym okresem w dziejach miejscowości był jednak wiek XIX, a dokładniej jego druga połowa, kiedy to stałą się ona własnością Ludwika Górskiego znanego w skali kraju agronoma, ziemianina, prezesa Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, autora i najwybitniejszego realizatora pozytywistycznej pracy u podstaw. Podczas jego uroczystego jubileuszu 60-lecia pracy, zaprzyjaźniony a nim Henryk Sienkiewicz mówił: „Na wszystkich polach społecznej roboty, byłeś zawsze obecny. A także życie Twoje było jak łza czyste, że świecisz przykładem żywej wiary, poczucia obowiązku, wytrwania woli, siły charakteru i cnoty, że doniosłość Twej pracy i niezmierne Twe zasługi postawiły Cię na społecznym czele, przeto wręczamy Ci ten wieniec obywatelski ze czci, miłości i wdzięczności narodu uwity”.
Górski zakupił miejscowość w roku 1858. Był już wtedy żonaty z Pauliną z Krasińskich, która po swej matce Emilii z Ossolińskich odziedziczyła duży, ale zaniedbany majątek w Sterdyni, o czym szerzej powiemy w innym miejscu. W roku następnym małżonkowie Górscy sprowadzili do Ceranowa siostry ze Zgromadzenia św. Feliksa, zwane popularnie Felicjankami. Było to możliwe dzięki zażyłym znajomościom Ludwika m.in. z o. Honoratem Koźmińskim (późniejszym błogosławionym) a Pauliny z s. Marią Angelą Zofią Truszkowską (również późniejszą błogosławioną). Jako, że małżonkowie mieszkali na stałe w Sterdyni, swoją ówczesną rezydencję, przestronny drewniany dwór, przeznaczyli na miejsce dla nowoprzybyłych zakonnic. Szybko też postanowiono zamienić stojący od XV wieku kościół fundacji Piotraszkowej, na nową murowaną świątynię. Nie dawał na to jednak zgody rząd carski. Nieustępliwość Górskiego i ks. Dziobkowskiego sprawiły, iż w 1872 r. udało się położyć kamień węgielny a w roku 1875 gotowy był już kościół postawiony wg projektu znanego i cenionego prof. Bolesława Podczaszyńskiego (przy współpracy Zygmunta Kiślańskiego). W tym samym czasie i według tych samych projektantów wzniesiono także dzwonnicę wtopioną w ogrodzenie kościoła. Z ponad trzywiekowego drewna po starym kościele zbudowano we wsi jeszcze cztery domy. Warto też zwrócić uwagę na tympanon ceranowskiego kościoła. Umieszczona na nim płaskorzeźba przedstawia siedzącą na tronie, w centralnym miejscu, Matkę Bożą, z lewej strony widzimy modlącego się ks. Dziobkowskiego z krzyżem i kielichem eucharystycznym, a z prawej strony klęczących Górskich, w tym Ludwika symbolicznie ofiarowującego Matce Bożej miniaturę fundowanej świątyni.
W 1876 roku zakończono także budowę nowej rezydencji Górskich wzniesionej również według projektu Podczaszyńskiego. Eklektyczna, choć nawiązująca do klasycyzmu bryła pałacu stała się najbardziej charakterystycznym obiektem Ceranowa. Otaczał go obszerny ogród owocowo-warzywny i obfity park, co razem dawało zespół pałacowo-parkowy o łącznej powierzchni 5,5 ha. Do parku sprowadzone zostały egzotyczne gatunki drzew a przed pałacem ulokowano klomby, rabaty i trawniki z alejkami. W dole zachodniej części podwórza założono również stawy rybne, wykorzystując do tego rzeczkę Strugę, która płynąc od Grądów i Lubieszy, przepływała przez stawy wzdłuż całego Ceranowa. Rzeczka ta stanowiła jednocześnie granicę pomiędzy dworem, probostwem i wsią.
Niestety po II wojnie światowej w trakcie pożaru pałac uległ częściowemu zniszczeniu i odbudowano go nie zachowując pierwotnego kształtu. Dziś mieści się w nim szkoła, której patronuje imię fundatora.
Ludwik i Paulina byli bezpotomni, więc ofiarowali ceranowski majątek bratankowi i chrześniakowi Ludwika – Franciszkowi. Dzięki jego żonie Zofii z Komarów rozkwitała w regionie oświata. Zainicjowano bowiem ochronkę dworską (obecny budynek przedszkola), w której dzieci włościan znajdowały dla siebie zajęcia lekcyjne i świetlicowe. W pałacu zaś prowadzono kursy dla dorosłych, które ze względu na swój poziom zyskały nazwę „Uniwersytetu Ceranowskiego”. Szerzej charakteryzowano to w piśmie „Świat” z 1916 r.: „druga, cicha strona działalności śp. Zofii [to] zastępy kształcącej się jej kosztem młodzieży, setki głodnych – nakarmionych, rodziny ubogie – odziane i wspomożone, chorzy pomieszczeni w schroniskach”.
Ostatnim właścicielem Ceranowa był syn Zofii i Franciszka Józef, który doprowadził miejscowość do stanu świetności, z jakim nie mógł się równać żaden okoliczny majątek. Józef był osobą niezwykle pobożną, brał czynny udział w życiu parafii i diecezji, m.in. ufundował witraż swego patrona dla siedleckiej katedry, własnym sumptem wyremontował kościół ceranowski, wygłaszał także prelekcje dla Diecezjalnego Instytutu Akcji Katolickiej w Siedlcach. Jego fundacji jest też wzniesiona w 1927 roku piękna plebania wg projektu Adama Piotrkowskiego, jak sam podkreślał – ścieżka między dworem a pałacem byłą dobrze wydeptana. Za swoje zasługi na niwie kościelnej otrzymał godność Szambelana Honorowego Szpady i Płaszcza Stolicy Świętej nadaną przez papieża Piusa XI.
Łatwo też daje się zauważyć jego bezgraniczne przywiązanie do rodzinnego majątku. Najlepiej powiedzą o tym słowa samego zainteresowanego zapisane w pamiętniku: „Już po paru miesiącach Ceranów wciągnął mię w orbitę swych zagadnień, wszystko, co ceranowskie poczęło mię interesować, polubiłem me nowe obowiązki ziemiańskie i rolnicze, a wreszcie zakiełkowała we mnie wszechogarniająca miłość de tej rodzinnej ziemi. Miłość tak wielka i tak potężna, że z radością poświęciłem jej całego siebie, wszystkie moje myśli, całą moją wrodzoną pracowitość i energię. Służba Ceranowowi stała się dla mnie radością dnia codziennego, a Ceranów celem sam w sobie, któremu z całego serca oddałem 22 lata mego życia – okres, w którym krzywa mej doczesnej wędrówki osiągnęła swój punkt szczytowy. Kochałem Ceranów miłością fanatyczną i bezgranicznym przywiązaniem. Mój sąsiad Franciszek Krasiński żył ze Sterdyni – ja żyłem dla Ceranowa. Ani na chwilę nie przeszła przez mą świadomość myśl, że mógłbym zużytkować moje zdolności na innym polu działania: nauki, polityki, dyplomacji. Gdy w r. 1925 ambasador Skirmunt zaproponował mi za pośrednictwem Józefa Lipskiego stanowisko sekretarza ambasady w Londynie, odrzuciłem tę tak skądinąd nęcącą propozycję. Wprzągłem się bez reszty w służbę ojcowiźnie. Była to dobrowolna ofiara całego życia aż do śmierci, a granic jej nie można było zakreślić, gdyż żądania ziemi są bez końca. Ofiara ta jednak wydawała mi się lekka i miła. Byłem szczęśliwy, że mogę powiedzieć o sobie parafrazując wypowiedź Króla-Słońce: „Ceranów – to ja”. I będzie to zgodne z prawdą, gdy stwierdzę, że kochałem Ceranów nie dlatego, że zapewniał mi stanowisko społeczne i wygodną stopę życiową. Kochałem Ceranów dla niego samego, a wraz z nim jego pola, lasy, łąki, wody”.
Za jego czasów w miejscowości zamontowano – w co trudno uwierzyć i dziś – 800 punktów świetlnych. Dla swoich pracowników i współpracowników (nigdy nie mówił o robotnikach, chłopach czy służbie) pobudował zaś i w pełni wyposażył czworaki. O tym jak one wyglądały, najcelniej zaświadczyli żołnierze Armii Czerwonej. Gdy pojawili się w 1939 roku celem wyswobodzenia dworu od „pana” i faszyzmu, gratulowali mieszkańcom, iż ci okradli dwór. Jakież było zdziwienie, gdy okazało się, że taki wystrój i zaopatrzenie to zasługa ówczesnego właściciela dóbr. Górski doprowadził gospodarstwo do takiego poziomu, że jeszcze w czasie wojny przyjeżdżały branżowe delegacje „bauerów” z Niemiec by się od niego uczyć. Wyposażenie dworu było charakterystyczne dla warstwy ziemiańskiej, która stanowiła intelektualną elitę kraju.
Obrazy Józefa Chełmońskiego i Jacka Malczewskiego, który w Ceranowie portretował Ludwika Górskiego, biblioteczka, która dopełniła żywota w stawie... Lata pracy obróciła w niwecz horda sowietów, którzy, jak wspomniano, pojawili się już w 1939 r. Jak to wyglądało opisywał Józef Górski. Przytoczmy obszerniejszy obrazek, jako reprezentatywny dla większości okolicznych dworów. „A więc stało się, zmora urzeczywistniła się. Z miejsca odprzęgają konie, które zabierają, również jak i bryczkę. Żądają ode mnie wydania broni. Jednocześnie na podwórzu rozpętuje się istny piekielny sabat. Roi się od żołdaków, którzy plądrują budynki. Wyprowadzają konie cugowe, ogiera Salsomaggiore, moją wierną wiele letnią wierzchówkę Alfę, która od roku zażywała zasłużonej emerytury w przestronnym wygodnym kojcu, nawet dwuletnie i roczne źrebaki. Żołdaki siadają na nich wierzchem i z miejsca pędzą galopem po bruku. Coś jakby odbite po latach dwudziestu echo zagłady stadniny arabów w Antoninach, po mistrzowsku opisanej w Pożarze przez Zofię Kossak Szczucką. Obora i chlewnia padają również ofiarą dziczy. To co się dzieje, nie ma żadnych cech rekwizycji wojskowej: jest to rabunek, obliczony na pognębienie wroga klasowego. Przeżywam najazd nowoczesnych Hunnów, nalot żarłocznej niszczycielskiej szarańczy i przypatruję się bezsilny temu pogromowi. Po dwóch godzinach plądrowania wataha odpływa. Wracam z pobojowiska podwórzowego do domu. Buchalter Wierzbowski opowiada mi, że już, gdy byłem w Kossowie, weszli do kancelarii bolszewicy, kazali wydać sobie kasę, w której na szczęście było jedynie 85 groszy, i spytali o mnie. »Dziedzic dał drapaka« zaopiniowali, na co p. Wierzbowski spokojnie powiedział, że wkrótce wrócę. »Zobaczymy« odparli z przekąsem. Wieczorem wchodzi do mego gabinetu sołdat w szpiczastej czapce z gwiazdą czerwoną i z karabinem i ciekawie rozgląda się po pokoju: »Kto to taki?« pyta wskazując na portret mego ojca pędzla panny Siemińskiej z r. 1899. Wyjaśniam mu. »A to, kto? « dopytuje się, pokazując na pośmiertny portret mego ojca pędzla Ciszewskiego. »To także mój ojciec« odpowiadam. »Tak więc masz dwóch ojców« konkluduje mój inteligentny rozmówca. Przez ten czas inni żołnierze zajmują się bardziej praktycznymi sprawami. Rabują srebro stołowe, złote przedmioty z kasy, którą każą mi otworzyć. Jakiś żołdak poszedł aż na strych przeprowadzać rewizję. Wraca taszcząc dwie szable mego Ojca z I pułku austriackich Ułanów Krakowskich sprzed 66 laty, przechowywane z pietyzmem jako pamiątka rodzinna. I zaraz z pyskiem do mnie: »Kłamałeś mówiąc, że nie masz broni: oto biała broń. Trzeba cię rozstrzelać«. Staram się wytłumaczyć drabowi, że to są stare i tępe szable, którymi nawet kurczaka nie można zarżnąć. Uspokaja się, ale zabiera z kominka pistolet szwedzki z XVII wieku, wykopany w jednym z kurhanów znajdujących się w lesie: »To także broń«. Na wychodnym obładowani zdobyczą radzą mi rozdać ziemię fornalom. Nie jest to jednak jeszcze koniec przyjemnego dzionka. Jakiś drab szepce mi do ucha: »A teraz, dziedzicu, pójdziemy do stajni«. »To już tym razem koniec myślę sobie, on mię w stajni zastrzeli, nie chce robić tego przy świadkach«. Idę do stajni fornalskiej odmawiając Pod Twoją obronę, a drab za mną. Wchodzimy do pustej stajni, a on mówi do mnie: »A teraz oddaj mi swój zegarek«. Oddycham. Żegnam się ze złotym »Longines« na złotej bransoletce prawie z uczuciem ulgi. Według tego schematu toczą się następne 10 dni. Co dzień coś rabują, zabierają, rekwirują. Wprawdzie moi pracownicy utworzyli komitet, który miał występować wobec bolszewików w obronie interesów majątku, lecz nie na wiele się to przydało. We dworze ciągle zjawiają się pojedynczy bolszewicy z żądaniem, aby im dać coś do jedzenia, a gdy wreszcie zapasy się wyczerpują i spiżarnie wypróżniają się z zawartości, warczą na mnie jak złe psy »Chciwy jesteś, dziedzicu«. Do dziś dnia mam przed oczyma olbrzymiego wzrostu Kozaka w papasze i burce z czarnych baranów i prostopadłych do szyi ramionach, który lustruje mój sypialny pokój, chwyta z klęcznika malowany na porcelanie wizerunek Matki Boskiej i z plugawym przekleństwem ciska na łóżko. Na to mój służący Teodorczuk gente rhutenus mówi mu spokojnie: »Zostawcie, to świętość«. Innych interesują moje ordery na mundurze szambelańskim. »To za męstwo« klaruje Teodorczuk. Kiwają głowami. Z reguły dopytują się mego służącego: »Bije cię? « Nie mogą zrozumieć, gdy ten ostatni tłumaczy im, że to się nigdy nie zdarza. »Ech, łżesz« konkludują. Inni, widząc firanki w oknach mieszkań służbowych, twierdzą, że pochodzą one z kradzieży ze dworu. W swym prymitywizmie nie wierzą, żeby taki luksus mógł legalnie należeć do proletariatu. Spacerując po salonie, stwierdzają: »Dobrze ci się powodziło. Ale teraz to będzie dom ludowy«. Zmuszony jestem jeść razem z tym tałatajstwem: jacyś marynarze, bliżej nieokreślonej broni żołnierze, kozacy. Całe to bractwo żre i chla niczym moje świnie w korycie. Świadkiem jestem takiej sceny: oficer bolszewicki strzela z rewolweru do knura, bagnetem obcina uszy drgającego jeszcze zwierzęcia, przypala na ogniu i z największym apetytem zajada ze szczeciną i brudem au naturel jako chrupiący przysmak, aż mu się uszy trzęsą. Chce mi się rzygać. Odchodzę. A wygląd tych wojsk? Pożal się Boże! Karabiny na sznurach, popręgi również ze sznurków. Nie widać jakichś regularnych formacji wojskowych, tylko pojedynczych jeźdźców lub niewielkie grupy kawalerzystów, którzy wpadają zawsze galopem, zeskakują z koni, coś porywają i z miejsca galopem oddalają się. Skąd? Dokąd? Po co ten wieczny galop i pośpiech? Jakby ich jakaś nieczysta siła gnała. Wszystko razem robi wrażenie nie regularnego wojska, lecz maruderskich band. Jeden tylko mój kokier Ciupek łasi się do bolszewików, jakby to byli najwięksi przyjaciele. W nagrodę otrzymuje komplement: »Mądry pies« mówią o nim. A ja drżę, że mi go zabiorą. Zamykam więc Ciupka w łazience, gdy tylko zjawiają się u mnie bolszewicy, ale Ciupek drze się wtedy na cały dom, gdyż jest towarzyski i nie lubi samotności. Nieznośna psina!
Nie brak mi usłużnych doradców. Babiny wiejskie szepcą: »Niech Pan ucieka, na wsi mówili, że mają Pana dzisiaj wieczorem zaaresztować«. A ja odpowiadam im w duchu: »Niedoczekanie Wasze, chcecie, żebym uciekł, abyście mogli niezwłocznie rabować cały pałac do spółki z bolszewikami«. Zdaję sobie sprawę, że jeżeli do otwartego i masowego rabunku jeszcze nie doszło, to tylko dzięki temu, iż tkwię wciąż na posterunku. Niebezpieczeństwo jest jednak istotne: z Krzeska wywieźli Szambelana Marchockiego, a w Cieleśnicy p. Rosenwerth uniknął zaaresztowania tylko dzięki temu, że skrył się w sitowiu stawu rybnego. W którąś niedzielę wracam z kościoła, dostrzega mię oficer i posyła żołnierza z karabinem po mnie. »Skąd się pan wziął?« indaguje. »Cały czas byłem tutaj« odpowiadam. »Ach tak« i puszcza mię natychmiast wolno. Inny oficer mówi mi: »Więc nie bał się pan nas, skoro tu został« – »Nie, nie boję się was« odpowiadam z całą swobodą. »No tak, jest pan odważnym człowiekiem«. Byłem w istocie odważny. Co noc spałem w piżamie i we własnym łóżku. Czynnikiem, który wpływał na ten spokój i determinację było przeświadczenie, że nikt ani z pracowników majątkowych ani z mieszkańców wsi nie powie złego słowa o mnie i nie poskarży się przed bolszewikami na mnie o cokolwiek. Niezawodnie była to z mej strony gruba naiwność, gdyż nie były to względy, które powstrzymałyby bolszewików od wywiezienia mię w głąb Rosji. Po prostu byliśmy jeszcze pod zarządem wojskowym, a NKWD jeszcze się nie zainstalowała. Po 6 dniach, od przybycia bolszewików powiadomił mię p. Paszko, że w myśl nowego porozumienia Mołotow-Ribentropp z 25 września Rosjanie mają się wycofać za Bug i Biebrzę. A więc trzymać się i przetrzymać! Tymczasem jednak grabież trwa dalej. Nie ma dnia, żeby czegoś nie ubywało. Co pozostało z obory wysyłam na dzień do rewiru leśnego Borki. »Nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje« mówię sobie. Postanawiam temu zaradzić, stosując jakiś fortel w stylu pana Zagłoby, który pokumał się z Bohunem i Rochem Kowalskim. Oświadczam bolszewikom: »Komunizm to wspaniała idea«, zachwalam osiągnięcia Związku Radzieckiego między innymi jarowizację pszenicy ozimej, o czym rozpisywała się »Gazeta Rolnicza«. Słuchają z zainteresowaniem i połykają przynętę”.
Po wojnie Józef był osadzony na krótko w siedleckim więzieniu a blisko 90-letni mariaż Ceranowa i Górskich dobiegł końca. Zmarł jako pracownik Niższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Poznańskiej w Wolsztynie, jednak na własne życzenie jego ciało przewieziono do ukochanej miejscowości.
Paulina i Ludwik Górscy oraz ich następcy Franciszek i Zofia oraz ich syn Józef pochowani są w krypcie miejscowego kościoła. Wewnątrz świątyni umieszczone są pięknie zdobione tablice pamiątkowe podkreślające ich zasługi dla życia, miejscowości, parafii i kraju. Wracając jeszcze na chwilę do czasów Ludwika warto przytoczyć sympatyczną anegdotę kapitalnie obrazującą i samą postać właściciela majątku i ówczesne życie intelektualne. Dwór Górskich był ogniskiem polskości, istniała możliwość korzystania z pałacowych zbiorów bibliotecznych. Państwo Górscy zawsze dbali o kształcenie najniższych warstw społecznych. Dziedzic przychodził z pomocą materialną seminariom duchownym, prowadzonym w Królestwie Polskim, udzielając m. in. stypendiów poszczególnym alumnom. W 1880 r., ufundował stypendium dla ucznia Polaka studiującego w Collegium Rzymskim, pod jednym wszakże warunkiem, że uczeń ten, po otrzymaniu święceń kapłańskich, ma wrócić do Polski i pracować w kraju. Pewnego razu karbowy spostrzegł, że młody chłopiec podczas godzin pracy czyta jakąś książkę. Zdenerwowany, chwycił go za rękę i zaprowadził przed oblicze Górskiego. Ten spojrzał uważnie na chłopca i książkę. Była to książka do nabożeństwa. Dziedzic, zamiast skarcić młodzieńca, zaprowadził go do biblioteki i pozwolił, w czasie wolnym od pracy, korzystać ze swoich bogatych zbiorów. Tym chłopcem był Feliks Bartczuk, później uczestnik powstania w 1863 roku. Zmarł – o czym już wspominałem wcześniej – w Kosowie 9 III 1946 roku, przeżywszy 101 lat.
Za Ceranowem przy drodze do Rytel Olechnych wznosi się wzgórze zwane „Mogiłki”, odległe o 200 m od drogi po lewej stronie. Na wzgórzu wykopywano urny i stare garnki z popiołami z czasów pogańskich. W okresie międzywojnia ówczesny dyrektor szkoły wykopał tam kilka całych urn i wywiózł do muzeum we Lwowie, jako że będąc Ukraińcem sądził, iż ma do czynienia z eksponatami świadczącymi o kulturze ukraińskiej
Dalej przy tej samej drodze po prawej jej stronie, 250 m od „Mogiłek” jest lasek zwany „Kaplicą”. Dawniej spełniał on rolę „Świętego Gaju” pogańskiego. Potem zbudowano tu – a mowa o czasach sprzed erygowania parafii – kaplicę („kościółek”), do którego przyjeżdżał kapłan z Zuzeli lub nieodległego Kosowa. Z czasem kościół zmarniał lecz do dziś krąży legenda o dzwonach, które odzywają się w czasie Wielkiej Nocy spod ziemi i wzywają na rezurekcję.
Jeszcze dalej na tej trasie trasie, w lesie 2 km od Ceranowa po lewej stronie tuż przy drodze jest góra (dziś już nieco rozkopana gdyż brano z niej piasek). Tradycyjnie nazywa się ją „Babią Górą”. Mieszkańcy mówią, że na tej górze stali Szwedzi podczas najazdu na Polskę 1656-1657 r. szerząc panikę wśród miejscowej ludności powiesili na drzewie kobietę, którą zjadły wilki (a wiadomo, iż podczas potopu Ceranaów strawiły płomienie pożaru i zamordowano miejscowego plebana). Podłóg innych nazwa „Babia Góra” ma pochodzić od zdarzenia, że na tej górze piorun zabił kobietę.
Niezwykłe wydarzenia miały też miejsce w lecie 1937 r. zaczynając się w Wólce Rytelskiej. Tam w dzień Matki Bożej Anielskiej w ogrodzie rodziny Kursów dziewczynki (w wieku lat 9-11): Teresa Kursa, Jadwiga Kursa, Janina Godlewska, Honorata Szymańska, Eugenia Kołek i Kasprzewska ujrzały – jak twierdziły – prześliczną postać Matki Bożej Niepokalanej, która od tego czasu często się im ukazywała i żądała odmawiania różańca. Miały też czasem widzieć i postać Chrystusa cierpiącego oraz św. Józefa, ale najczęściej Matkę Bożą Niepokalaną. Widziały Ją w różnych miejscach, nawet w szkole. Przy objawieniach wpadały w zachwyt, zwłaszcza Teresa Kursa i Eugenia Kołek. Nie reagowały na bodźce zewnętrzne. Kłuto je, przeszkadzano, nie robiło to na nich żadnego wrażenia. Najwięcej objawień miały pod krzyżem w ogródku na skraju Wólki od strony Ceranowa. Z czasem zaczęły się przy nich gromadzić tysiące ludzi, często przybywających z daleka. Jak pisze ks. Jan Jakubik: „Jedni zachowywali się z wiarą, inni z ciekawością, a niektórzy z szyderstwem i bluźnierstwem. Po pewnym czasie, gdy w tłumach zaczęło brać zło, dziewczynki widywały siły złe, które je biły, rzucały na ziemię i splatały im ręce tak mocno, że trudno je było rozłączyć. Dziewczynki wtedy płakały i wołały o pomoc. Tak trwało przez cały sierpień i część września, dopóki nie przyszły prace w polu, wykopki, słoty i zimna. Wtedy tłumy zaczęły się zmniejszać, widzenia stawały się rzadsze, wreszcie się skończyły. Tylko jedna z tych dziewczynek, Eugenia Kołek, miała jeszcze od czasu do czasu, jak sama mówi, widzenia w kościele w Ceranowie do r. 1941”. Przedstawiciele kościoła tej sprawy jednak nie badały.
Zabytki. Poza wymienionymi fundacjami rodziny Górskich warto także zwrócić uwagę na obecną siedzibę Urząd Gminy. Po pierwsze znajduje się ona w miejscu zwanym cerkwiskiem, czyli tu, gdzie kiedyś ulokowana była cerkiew. Jej istnienie poświadczają dokumenty z początku XVIII wieku. Po drugie zaś UG znajduje się w budynku pobudowanym jeszcze za czasów Zofii z Komarów Górskiej z przeznaczeniem na szkołę. Obok UG znajduje się drewniana kapliczka słupowa z figurą Chrystusa frasobliwego. Jest ona zaliczana do najcenniejszych tego typu zabytków na terenie południowego Podlasia i wschodniego Mazowsza. W nieodległej miejscowości Garnek natomiast jest pięknie odnowiony dom o charakterystycznym czterospadowym dachu, którego korzenie sięgają XVIII wieku. Wprawdzie miejscowa legenda chciałaby go lokować za czasów Ludwika Górskiego, czyli w drugiej połowie XIX w., jednak sam monumentalny wręcz komin i piec, wokół których budowla powstała jest zapewne dużo starszy. Budynek jest własnością prywatną i nie figuruje w spisie zabytków.
Na terenie Gminy znajdują się dwie ścieżki przyrodnicze Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego: „Uroczysko Sterdyń” oraz „Uroczysko Ceranów”.
Opracował A. Ziontek