Sterdyń

Gmina

Sterdyń


Dane:

Powierzchnia: 130,03 km2 (w tym 18% - lasy, 74% - użytki rolne)

Liczba mieszkańców: 4596.

Adres kontaktowy: ul. Kościuszki 6, 08-320 Sterdyń,

tel.: 25 787 00 04,

e-mail: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.


Sterdyń należy niewątpliwie do tych gmin w skali powiatu i kraju, których bogate, złożone i skomplikowane dzieje czynią je jednymi z najciekawszych dla zwiedzającego terenów. Zapętlają się tu losy Ossolińskich, Krasińskich, Górskich, dwóch cudownych obrazów, gimnazjum, które przeszło już do legendy oraz szeregu inicjatyw społecznych, jak choćby pasjonujące pismo „Sternik” z pierwszych lat polskiej demokracji. Nie wszystko można zobaczyć, dotknąć, ale wszystko można poczuć wewnątrz tej niewielkiej, przytulnej wsi, którą niegdyś, na początku XX wieku uznano za fenomen i – choć nie posiadała już praw miejskich – pisano o niej jako „spółdzielczym miasteczku na Podlasiu”.

Sterdyń. Pierwsza wzmianka o miejscowości pochodzi z 1425 r.  Pierwszy zaś drewniany kościół, jeden z pierwszych w ziemi drohickiej, pw. Trójcy Przenajświętszej, Nawiedzenia NMP i św. Anny, św. Jana Chrzciciela i Wszystkich Świętych został wzniesiony tutaj ok. 1456 roku. Fundatorami świątyni byli: Grzymała h. Lubicz ze Sterdyni (zm. 1482) i Brykcjusz Chądzyński h. Ciołek z Chądzynia. Od pierwszej połowy XVII w. była to osada targową a prawa miejskie otrzymała prawdopodobnie w 1737 r. W XVII wieku właścicielami miejscowości był bez wątpienia jeden z najznamienitszych polskich rodów – Ossolińscy, później w wyniku zawieranych małżeństw – Krasińscy. Choć dodajmy, iż w na początku wieku intensywnie starał się wykupić cały majątek Wiktoryn Kuczyński, właściciel Korczewa, zwany królem Podlasia.

Najokazalszym obiektem w Sterdyni jest XVIII-wieczny pałac Ossolińskich, jest to też jedna z najlepiej zachowanych siedzib magnackich w regionie. Pierwszy pałac powstał w latach 1673-1687 za czasów Jerzego Ossolińskiego. Pałac, który istnieje do dziś powstał prze rokiem 1770 z inicjatywy Jana Stanisława Ossolińskiego. Zwrócony jest frontem ku stronie południowej a w czasach swej świetności był realizacją francuskiej zasady klasycyzmu epoki baroku E cour et jardin, czyli znajdował się między dziedzińcem a ogrodem. Prawdopodobnie gmach został zaprojektowany przez niezwykle czynnego w Polsce Tylmana z Gamaren, przybyłego z Niderlandów. Jednak nadana pałacowi barokowa bryła wydała się kolejnym właścicielom, Janowi Stanisławowi i Józefie Ossolińskim, niezbyt atrakcyjne i „niemodna”. Toteż na ich polecenie Jakub Kubicki dokonał drobnej przebudowy nadając posiadłości charakter właściwy dla późniejszego klasycyzmu, z epoki oświecenia; w podobnym tonie utrzymane były polichromie Adama Byczkowskiego, któremu zlecono wystrój wnętrz. Od strony dziedzińca zbudowano dwie parterowe oficyny i połączono je z pałacem prostymi, ćwierćkolistymi odcinkami muru z bramkami ujętymi pilastrami. Nadany pałacowi kształt pozostał od przełomu XVIII i XIX wieku niezmieniony. „Założenie pałacowe w Sterdyni – jak pisze współcześnie badaczka – jest przykładem najokazalszej i najoryginalniejszej siedziby Ossolińskich na Podlasiu. O jego wysokim poziomie artystycznym decyduje oszczędna, palladiańska architektura i bogata dekoracja malarska wnętrz”.


Ząb czasu nadszarpnął pałac dopiero w XX w., gdy z jednej strony trwała zawierucha wojenne a z drugiej często zmieniał swoje przeznaczenie: był m.in. szkołą i ośrodkiem zdrowia (w jednym z apartamentów była nawet izba porodowa). Obecnie w imponująco odnowionych wnętrzach mieści się „Pałacowe Centrum Konferencyjne” Sp. z o. o. Często użycza ono swych podwoi Towarzystwu Miłośników Ziemi Sterdyńskiej na coroczne konferencje naukowe i popularnonaukowe.

Kościół. W 1778 r. z inicjatywy Antoniego Ossolińskiego rozpoczęto budowę nowej murowanej świątyni, która miała zastąpić istniejący jeszcze wtedy kościół drewniany. Budowę dokończył jednak jego syn Stanisław w 1782 r., który też przebudował stary kościół na szpital i przytułek dla ubogich. Nowa świątynia p.w. Św. Anny miała od początku charakter – jak to już ówcześnie postrzegano – anachroniczny, typowy dla prowincji i jedynie tam już spotykany. Dodajmy, że powstała na planie niemal identycznym (gdyby nie dwuwieżowa fasada zachodnia), jak wcześniejszy o pół wieku kościół w nieodległym Ciechanowcu, również fundacji Ossolińskich.

Wewnątrz znajduje się m.in. wizerunek Matki Boskiej Szkaplerznej sygnowany nazwiskiem Franciszka Smuglewicza, jednego z najwybitniejszych późnobarokowych malarzy polskich, jego autorstwo jest jednak podawane w wątpliwość. Obraz ten zyskał sobie jednak sławę i rangę cudownego a wszystko za sprawą ziszczenia się próśb, jakie ludzie zanosili do Matki Bożej. Co ciekawe, w 1768 roku została zainicjowana tzw. „księga cudów” pod obszernym tytułem: Łaski osobliwe, których w różnych potrzebach i nieszczęśliwych przypadkach czasów przeszłych i niniejszych, pobożni doznali chrześcijanie w sterdyńskim kościele za przyczynieniem się do Boga cudownie łaskawej Najświętszej Maryi Panny w ołtarzu kaplicy pobocznej zostający spisane roku 1768. Inicjuje ją łacińskie elogium, po którym następuje: „Opisanie łask doznanych od cudownej w obrazie Najświętszej Panny Maryi”. Przytoczmy ów interesujący, a niezbyt długi, dokument w całości:

„1. Pracowity nazwiskiem Wilk, dawnymi już czasy ofiarował do tego kościoła Najświętszej Maryi Pannie wotum srebrne dość znaczne na srebrnym łańcuchu, na którym wyrażone są woty, z napisem z drugiej strony doznanego od Matki Boskiej cudu.

A to z tej przyczyny.

Ten, gdy orał pole z nagła padł woł jeden, którego gdy różnymi sposobami podźwignąć i ratować nie mógł, jako już zdechłego na miejscu zostawuje. W tym przypadku pobiegłszy do kościoła prosić Najświętszą Maryję Pannę, aby go pocieszyć raczyła, gorącą czyni modlitwę, po której powraca z ufnością nazad na te miejsce, gdzie woły zostawił. Aż oto cud oczywisty widzi, bo woł nieżywy przy nim wstaje i do dalszej mu służy pracy. Te wotum wisi na ołtarzu najświętszej Maryi Panny.

2. Koń cugowy najokazalszy jaśnie wielmożnego pana Aleksandra Ossolińskiego, starosty drohickiego, na wszystkie cztery zapadł nogi, do którego uleczenia, gdy różne nie pomogły starania pobożną intencją z dyspozycji pańskiej kazano zrobić wotum do Najświętszej Maryi Panny i nie bez pożytku, bo koń niespodziewanie ozdrowiawszy nie jedną odprawił drogę. Te wotum z wyrysowanym koniem znajduje się na ołtarzu Najświętszej Matki Boskiej.

3. Paweł Witkowski ze wsi Sterdyni śmiertelną złożony chorobą, w ostatniej prawie zostający boleści, gdy nie mogąc usty serdecznym Najświętszą Maryję Pannę o pomoc prosić afektem, jej się polecając opiece natychmiast zaraz inszym się bacząc w krotkim czasie zupełne odebrał zdrowie, który teraz na zawdzięczenie doznanej od Matki Boskiej łaski tutejszemu za dziada służy kościołowi.

4. Wielmożny jegomość pan Antoni Ossoliński, starościc drohicki, w trzecim roku niebezpiecznie zachorowawszy przy nieustannej gorączce co raz bardziej słabość się wzmocniła, różnych zażywano na poratowanie zdrowia lekarstw, które gdy żadnego nie czyniły skutku, Niebieskiej onegoż Doktorki Najświętszej Maryi Panny ofiarowała jaśnie wielmożna jejmość pani Ludwika Ossolińska, kasztelanowa gostyńska, babka tegoż wielmożnego jegomościa starościna bliższ[ego] już śmierci niż życia będącego. Po zakupionej mszy św. i danej ubogim jałmużny, aby przed ołtarzem Najświętszej Maryi Panny Krzyżem leżeli, powróciwszy z kościoła zastała wnuka swego jedzącego, którego z trudnością przedtem do brania pokarmu namówić nie można było, w krótkim czasie pożądane otrzymał zdrowie.

5. Tenże wielmożny jegomość pan Antoni Ossoliński, starościc drohicki, ósmy rok mający na krwawą zachorował dyzenterię w wielkim życia znajdował się niebezpieczeństwie, którego gdy jaśnie wielmożne państwo kasztelanostwo gosty[ńskie] z mocną wiarą i ufnością Matce ofiarowali Boskiej, wkrótce od tej uwolniony został niemocy.

6. Roku 1768 dnia 8 lipca wielmożny jegomość pan Stanisław Ossoliński, starościc sulejowski, rok piąty mający z piątku na sobotę z nagła zachorował na niezwyczajną gorączkę, tak że od rzeczy gadał i przytomnego nie poznawał państwa. Do tej słabości przystąpiły konwulsje. Już prawie bez duszy zostawać się zdawał. Na to patrząc z żalem serca jaśnie wielmożny jegomość pan Antoni Ossoliński, starosta sulejowski, ojciec wspomnianego jegomości pana starościna, w dobrej ugruntowany nadziei, chorego syna najświętszej ofiaruje Matce, i nie daremno, bo skoro nazajutrz z rana zakupił mszę św., aby się przed obrazem Najświętszej Maryi Panny odprawiła, podczas której i ubodzy krzyżem leżeli z podziwieniem cudownie tej właśnie do pierwszej zdrowia jest przywrócony czerstwości”.

Niestety dokonanych 6 zapisach księga się urywa. Nie była kontynuowana, choć nie wiadomo dlaczego. Istnieją przypuszczenia, iż rodzina Ossolińskich więcej starań dokładała do pielęgnowania i propagowania starszego ośrodka kultowego w Miedznej, który również leżał w ich włościach.

Górscy. Mimo tak znakomitych rodów, które tu osiadały, największy rozwój Sterdyni przypadł na czas, kiedy gospodarowali tu Paulina i Ludwik Górscy. Wprawdzie wspominaliśmy o Ludwiku i jego zasługach już przy Ceranowie, ale tak naprawdę to właśnie Sterdyń była tym miejscem, w którym swój ślad odcisnął najmocniej. Przyjrzyjmy mu się zatem bliżej.

W 1844 roku, jako 26-letni ziemianin, Górski poślubił Paulinę z hrabiów Krasińskich. Paulina była dziedziczką majątku, który należał do jej matki Emilii z Ossolińskich. Ludwik, ówczesny współwłaściciel Woli Pękoszewskiej był znakomicie zapowiadającym się gospodarzem na większej własności ziemskiej, ale też i znaczącym jej reformatorem, który już dwa lata wcześniej debiutował na łamach współtworzonych przez siebie „Roczników Gospodarstwa Krajowego”. Wchodząc do kolegium założycielskiego „Roczników...”, miał 22 lata. Odznaczając się znakomitymi predyspozycjami intelektualnymi studiów jednak nie ukończył, mimo, iż warszawskie gimnazjum gubernialne opuszczał w 1837 r. z wyróżnieniem. Prawdopodobnie w tym samym roku podjął jeszcze wprawdzie naukę na Uniwersytecie Berlińskim, lecz definitywny kres jego edukacji położyła śmierć ojca, po której to musiał w 1838 r. zająć się prowadzeniem rodzinnego majątku. Mimo to, nigdy nie dawał sygnału jakiegokolwiek kompleksu powodowanego brakiem wykształcenia. Po latach wręcz widział w gruntownym wykształceniu akademickim swoistą wadę, a jeśli nawet nie, to na pewno nie dawało ono, wedle myśliciela, żadnych zapewnień na odniesienie sukcesu gospodarczego. W 1883 r. pisał: „Aby dochód odpowiedni z majątku otrzymać, nie dość jest być dobrym agronomem. Każdy z nas niewątpliwie znał i zna gospodarzy wykształconych naukowo, pracujących nawet gorliwie, a jednak nie otrzymujących tego rezultatu dochodowego, jaki majątek przynieść może i powinien, często nawet gospodarujących ze stratą. Z ich gospodarstwa można wiele szczegółów nauczyć się, ale wzorować się na nim niepodobna. Oprócz zatem znajomości nauki gospodarskiej, potrzeba umieć roztropnie się rządzić”. Mimo niebywałych zalet intelektualnych i gospodarczych, Ludwik nie był traktowany przez Emilię z ossolińskich, matkę Pauliny jako idealny kandydat do zamążpójścia. Z jednej bowiem strony stawała wielowiekowa tradycja szlachecka Ossolińskich i Krasińskich z drugiej zaś przedstawiciel wykształcającej się grupy ziemiaństwa, której kryterium stanowiły dochód i posiadanie ziemi a nie tylko dawność rodu. Bardziej życzliwie zaś parzył na to ojciec Józef Krasiński – kasztelan i senator Królestwa Polskiego, który, jak relacjonuje w swoim pamiętniku Maria z Łubieńskich Górska, zapalił się do Ludwika „wyraźną miłością”. Można przypuszczać, iż miał świadomość, że jego 28-letnia córka była już, jak na owe czasy – mówiąc kolokwialnie – „posunięta w latach”. „Ludwik [...] gospodarował w Woli, ale, że był bardzo piękny, zdolny i wesoły, zjednał sobie wkrótce przyjaźń i szacunek sąsiadów. Dwa były domy w okolicy zamożne: Babsk Okęckich i Radziejowice pp. Józefów Krasińskich. U tych szczególnie bawiono się i ściągano młodzież dla rozrywki synów, a wydania córek. [...] Najmłodsza córka pana Józefa Krasińskiego, Paulina, trochę ułomna i już nie młoda, w Radziejowicach z rodzicami mieszkała. Młody i piękny Ludwik zrobił na niej wrażenie”. Matka Pauliny jednak do końca swego życia w pełni nie zaakceptowała wyboru córki, nie bacząc ani na szeroko zakrojoną działalność społeczną i charytatywną zięcia, ani na jego zmysł gospodarczy, ani też na wielkie osiągnięcia teoretyczne i towarzyszące temu wszystkiemu powszechne uznanie. Nawet zasługi bezpośrednio dla jej rodziny nic nie dały. „Pani Krasińska, matka, przed śmiercią mogła się przekonać, że ten szlachcic, którym gardziła, stał się podporą upadającego jej domu, bo tylko scheda Paulini i sierot po Stanisławie (jej bracie), której Ludwik był opiekunem, uszły zmarnowania i zostały w ręku rodziny”. Niechęć ta nie niosła za sobą żadnych poważniejszych konsekwencji i właściwie objawiała się tylko na polu obyczajowym. Dość dodać, iż rygorystyczny konwenans do samego końca podkreślał zaistnienie mezaliansu i sprawiał choćby, że jadąc z Pauliną, mógł Ludwik mieć zaprzężone 4 konie, jadąc samotnie – tylko 2. Pochodną tego były też zapisy sporządzone przez Ludwika w testamencie, w którym rodzina Pauliny aż nad miarę skrupulatnie była tytułowana hrabiami, co dało efekt iście fredrowski.

Zaraz po ślubie Ludwik nabył majątek Uleniec w powiecie Grójeckim, jednak już 1849 roku, przeniósł się do odziedziczonego przez żonę, ogromnego majątku Sterdyń, którego zaniedbanie było wprost proporcjonalne do wielkości. Zaniedbanie to dotyczyło nie tylko kwestii gospodarczych i ekonomicznych, ale także kulturowych i mentalnych. Zaraz po przyjeździe tam notował: „W pałacu pochodzącym z XVII wieku sypano zboże, kilkadziesiąt portretów królów i królowych polskich oraz rodziny właścicieli gryzły myszy, kilkaset listów królewskich Marii Ludwiki razem z papierami kancelarii Jana Kazimierza szły pod placki”. W niedługim czasie majątek stał się wzorowo prosperującym, przeprowadzono meliorację gruntów, zniesiono pańszczyznę itd. Dbając o swoich włościan Górski nie zezwolił na przeprowadzenie przez Sterdyń linii kolejowej, która finalnie przeszła przez Kosów Lacki. Decyzji tej potem żałował. Będąc wciąż oddanym i majątkowi i jego pracownikom, doznał załamania na wieść o dramatycznych wypadkach 1905 roku., kiedy to grupka zaślepionych bojowników lewicowej organizacji „Zaranie” podpaliła zabytkową stodołę dworską i groziła dalszymi zniszczeniami. Sędziwy już wtedy Górski, rozczarował się, bo zawiedli go ci, dla których budował kościoły, których wspomagał, z którymi pracował i prowadził długie narady. W Sterdyni nigdy się już nie pojawił. Wiosną 1908 roku nastąpił symboliczny powrót na Podlasie, wrócił do Ceranowa, by na zawsze spocząć w podziemiach kościoła obok zmarłej żony. Jego pogrzeb stał się prawdziwą patriotyczną demonstracją.

Gimnazjum. W latach II wojny światowej w pałacu ulokowało się gimnazjum. Jego inicjatorem był Franciszek Krysiak (1910-1996) pracownik Ministerstwa Sprawiedliwości, sędzia Sądu Grodzkiego w Rakowie koło Olechnowicz, a potem w Mołodecznie na Wileńszczyźnie, działacz konspiracyjny i delegat Rządu Polskiego na powiat sokołowski i sędzia wojskowy Armii Krajowej. W połowie 1942 r. w Domu Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej w Sterdyni zorganizował tajne gimnazjum, w którym podjął pracę pedagogiczną i został jego pierwszym i jedynym dyrektorem. W 1944 r. szkoła przeniosła się do pałacu i zyskała nazwę Ogólnokształcącego Gimnazjum Samorządowego z Internatem, później przemianowano ją na Państwową Szkołę Ogólnokształcącą Stopnia Licealnego. Łącznie uczyło się tu ponad 470 uczniów. Placówka ta stała się w pamięci swych absolwentów miejscem magicznym. Niewątpliwie ważną rolę odegrał tu dyrektor, który umiał wytworzyć wokół siebie znakomitą atmosferę i zebrać doskonałą kadrę pedagogiczną. Legenda gimnazjum trwa do dziś a żyjący absolwenci, jak choćby prof. Franciszek Kobryńczuk często wspominają swe lata szkolne, zawsze też pamiętając o dyrektorze, który tytułowany był „Panem Sędzią”. Warto zerknąć do książki Teresy Zaniewskiej będącej monografią tej jednostki i zbiorem wspomnień.

Sternik”, społeczno-kulturalny miesięcznik wydawany od października 1990 roku przez Gminny Ośrodek Kultury w Sterdyni, był jednym z pierwszych niezależnych pism w regionie ukazujących się po transformacji ustrojowej. Był też swoistym fenomenem nie tylko na miarę regionu. Niewielkie bowiem pisemko wydawane na prymitywnych powielaczach stało się bardzo szybko trybuną wolnej myśli, obiektywne wobec władzy lokalnej, a w dziedzinie kultury na tyle interesujące, że szybko przyłączyli się do niego pracownicy nauki, muzealnicy i działacze społeczni z Warszawy, Łomży itd. Henryk Kalata, redaktor naczelny, trafnie wspominając społeczny marazm komuny, pisał w artykule inicjującym pierwszy numer: „Przesiąkliśmy tym stając się bezwolnymi, bezinicjatywnymi, niechętnymi, obojętnymi konsumentami. Musimy się z tego otrząsnąć. Czas po temu najwyższy. Czas byśmy ster wzięli w swoje ręce”. Redakcja miała poczucie misji; pracowała społecznie częstokroć dokładając własnych funduszy. Praca drukarska zaś przypominała dobrze zakorzenione w społeczeństwie tradycje opozycyjnych druków bezdebitowych z lat osiemdziesiątych: nocne przepisywanie tekstów, układanie i rozcinanie szpalt, tworzenie klejonych matryc i niezbędne przy tym używanie najprostszych powielarek. Z czasem, gdy wypracowany został już mniej więcej systematyczny rytm pracy a samo pismo okazało się inicjatywą znakomicie wpisującą się w zapotrzebowanie mentalne społeczności, redakcja chciała rozszerzyć zakres swojej działalności. Planowano dział „Sternik Nadbuża”, który miałby włączyć do pisma gminy Ceranów, Jabłonna Lacka, Kosów Lacki i Sabnie (zainteresowanie wyrazili tylko przedstawiciele Jabłonny Lackiej); zaistniały natomiast działy „Sterniczek” (dla najmłodszych) oraz „Sternik Wiary”. Z pismem współpracowali m.in. doc. dr hab. Henryk Kobryń (Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego), doc. dr hab. Franciszek Kobryńczuk (SGGW), dr Jerzy Jastrzębski (Muzeum Okręgowe w Łomży), dr Jan Tropiło (SGGW), prof. dr hab. Jerzy Sawicki (Politechnika Gdańska), prof. dr hab. Lucjan Turos (Uniwersytet Warszawski). Pismo istniało niespełna 4 lata i wydało 19 numerów. Przekształcając się w „Sterdyniaka” stało się właściwie głosem władz samorządowych.

Łazówek – to cudowna miejscowość na Podlasiu, jak to określił ks. Jan Jakubik, niegdysiejszy proboszcz parafii i jej pierwszy monografista. Początku, jak zwykle szukać należy w odległych epokach. Oto bowiem, jak głosi podanie, około połowy XVI w. właścicielka Łazowa wespół ze swymi damami dworu wybrała się na przechadzkę, podczas której w odległości około 2 km. od swego majątku w mocno zadrzewionej okolicy „ujrzała jasność. Upadłszy na kolana, zobaczyła przecudną Jasną Panienkę, stojącą na olbrzymim kamieniu. Była to Najświętsza Maria Panna” – opisuje ks. Jakubik. Dziedziczka miała usłyszeć także głos nakazujący jej w to miejsce przychodzić. Samo widzenie zaś szybko zakończyło się a na kamieniu pozostały ślady stóp. Dość szybko na tym miejscu pobudowano kościół, który stał się przedmiotem kultu i celem licznych pielgrzymek. Najprawdopodobniej w XVII wieku został namalowany obraz Matki Boskiej Pocieszenia, umieszczony w łazówkowskiej świątyni, do którego przybywający ludzie zanosili swe modlitwy i prośby. Z podobnym namaszczeniem traktowano kamień, na którym miała się objawić Matka Boska, a który stał się podstawą ołtarza. Miejscowość cieszyła się sławą i mianem cudownej do tego stopnia, że w 1767 r. hrabia Aleksander Butle, właściciel dóbr Sarnami, wpłacuł do Banku Polskiego 2000 złp., „od których oprocentowanie przeznaczył na odprawianie co tydzień w sobotę przed cudownym obrazem Matki Boskiej Łazówkowskiej jednej mszy św.” Co ciekawe, zapis ten wypełniany był przez 100 lat z górą, aż do 1875 r., czyli do skasowania unii na Podlasiu. Wtedy też odesłano ówczesnego proboszcza ks. Nikona Dyakowskiego a drewniany kościół zmieniono na cerkiew. W kwestii kultu nic się nie zmieniło. Losy samego obrazu natomiast przybrały nader dynamiczny charakter. Stał się on własnością prawosławnych mniszek i znajdował się w nowo przemianowanej cerkwi za „carskimi wrotami”. Gdy poczęło zbliżać się niebezpieczeństwo I wojny światowej 2 strażników, wespół z popami i monaszkami wyjęli obraz z ołtarza wstawiając na to miejsce nieudolną kopię. Oryginał w procesyjnie wieziono karetą do Wirowa, zatrzymując się po drodze w cerkwi w Gródku. W nowym miejscu przeznaczenia obraz otoczono opieka i należytym mu kultem. Spędził tam jednak jedynie 2 lata. Gdy monaszki uciekały w 1915 r. przed Niemcami, wyjechały do Moskwy zabierając ze sobą i obraz – „Klejnot Łazówkowski”. Umieszczony został w Monastyrze Aleksiejewskim. Jeszcze dwa lata później widziała go tam jedna z mieszkanek Gródka. Co się postem stało z podlaskim wizerunkiem Maryi nie wiadomo. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które włączyło się w poszukiwania, stwierdziło, że zaginął bez śladu. Prof. Jan Rutkowski, ówczesny kierownik Pracowni Konserwatorskiej Obrazów przy Dyrekcji Państwowych Zbiorów Sztuki, potwierdził natomiast, iż to co widnieje w Łazówku to nieudolna kopia pochodząca z przełomu pierwszych dekad XX w., przy czym starano się nadać jej znamiona wiekowości. Poszukiwania wznowiono w roku 1933, a powodem do nich był wizjonerski sen jednego z parafian, w którym Matka Boska wołała o pomoc. Po pomoc i radę udał się do obrazu Matki Boskiej Hodyszewskiej, której wizerunek stał się swego czasu również przedmiotem tajemniczych migracji. Zaczęło się skrupulatne śledztwo, z którego wynikało, iż kilka monaszek wirowskich przebywa obecnie w Rumunii. Miały one opuścić Moskwę w czasie rewolucji 1921 r. i osiąść „w klasztorze prawosławnym Kalarasanka (Karłaszówka) w Besarabii, powiat Soroki, stacja Otaki nad Dniestrem naprzeciw Mohylowa”. Pojawił się też sygnał, iż razem z nimi wyemigrował obraz. Po ustaleniu kontaktów i organizacji noclegów wysłano tam w delegację pochodzącego z Seroczyna Józefa Milika, ówcześnie już posła na Sejm RP, który dobrze pamiętał oryginalny malunek. Stwierdził on po powrocie, iż obraz wygląda na oryginalny, ale zapisano na nim, że jest to tylko „kopia cudownego obrazu Matki Boskiej Łazówkowskiej”. Jak sam jednak pozeł zaznaczał „napis robił wrażenie niedawno umieszczonego”. W 1936 r. Milik wyjechał do Rumunii podjąć pertraktacje przełożoną klasztoru, która po długich rozmowach zgodziła się oddać płótno, pod warunkiem, że odpowiednia komisja stwierdzi jego oryginalność. Na zorganizowanie takiej komisji i umożliwienie jej kosztownego wyjazdu finanse zebrali sami parafianie. Wyprawa ziściła się w czerwcu 1937 r. a w jej skład wchodzili wcześniej już w sprawę zaangażowani prof. Jan Rutkowski, poseł Józef Milik oraz proboszcz parafii ks. Jan Jakubik. „Zachowanie się zakonnic – pisze ks. Jakubik – ich podstępy, płacz i pokłony przed obrazem Matki Boskiej Łazówkowskiej utrwaliły komisję w przekonaniu, że jest to obraz oryginalny”. Fachowa ekspertyza prof. Rutkowskiego mówiła wszakże niezbicie: „jest to dość dokładna kopia, wykonana przed dwudziestu kilku laty najwyżej”. Zatem umieszczona na nim inskrypcja nie kłamała. Wedle zaś oświadczeń kilku z tych monaszek prawdziwy obiekt poszukiwań wciąż pozostawał w Rosji. Toteż śledztwo kontynuowano sprawdzając wszystkie pojawiające się tropy, jednak skutecznie przerwała je agresja Niemiec na Polskę i Europę.

Ta detektywistyczna przygoda mogąca stać się przedmiotem przygód Herkulesa Poirot, nie znalazła w pełni pomyślnego zakończenia. Obrazu nie odnaleziono. Kult jednak nie osłabł a w 1977 roku na zlecenie ks. Kazimierza Żelisko został wykonany nowy wizerunek maryjny, którego intronizacji dokonał 20 V 1977 r. biskup siedlecki ks. Jan Mazur. Zaś 15 VIII 2012 r. miała miejsce uroczysta koronacja obrazu dokonana przez biskupa drohiczyńskiego ks. Antoniego Pacyfika Dydycza.

Zabytki. Obok pałacu Ossolińskich znajduje się XVIII-wieczna wurowana, arkadowa kapliczka z drewnianą rzeźbą św. Floriana. Przy krzyżowaniu się dróg do Sokołowa i Jabłonny stoi zaś kapliczka z figurą Matki Boskiej z 1856 roku (wykonana przez Konstantego Hegla) – był to wyraz upamiętnienia przez Górskich ustanowienia dogmatu o niepokalanym poczęciu NMP. Zwiedzając okolice Sterdyni warto także zajechać do Paulinowa, trwałej pamiątki po Górskich. Nazwa miejscowości, wcześniej jedynie folwarku, pochodzi od imienia żony Ludwika – Pauliny. Znajdują się tam pozostałości zespołu folwarcznego, w skład którego wchodzą: „rządcówka” – drewniana budowla z końca XIX w., dom drewniany (czworak) – przeznaczony dla służby folwarcznej z końca XIX w., gorzelnia murowana z początku XX w. oraz murowany magazyn spirytusowy z początku wieku XX. W Łazowie natomiast zwracają uwagę pozostałości zespołu dworskiego z XIX w. Zwraca tu uwagę dwukondygnacyjny boczny ryzalit, będący właściwie jedynym czytelnym śladem niegdysiejszej świetności. Niemo świadczą o niej też dwa stawy – charakterystyczny element ziemiańskich posiadłości.


W Seroczynie zaś w całkiem niezłym, choć nie wzorowym stanie, jest jeszcze drewniany kościół z 2 poł. XVIII w. (ufundowany przez Stanisława Ossolińskiego), będący po kasacie unii cerkwią. Towarzyszy jej postawiona w XIX w. drewniana dzwonnica. Ciekawym eksponatem jest natomiast utworzona w dębie kapliczka z 1881 r. Miał ją zrobić handlarz, którego zastała w Puszczy Sterdyńskiej silna burza, a z której on wyszedł bez szwanku. Miejsce to miejscowi nazywają Kładzienki.

Osobliwie zaś wypada się pochylić nad ruinami majątku Zagórze obok Kiełpińca. Dobra skupione wokół Kiełpińca były w XIX w. własnością znakomitego rodu ziemiańskiego Lefevre. „Kurier Warszawski” (1856, nr 95) żegnał jednego z właścicieli – Michała, słowami: „Ś.P. Michał Lefevre, jeden z znakomitych, powszechnie szanowanych obywateli i w ogóle żałowany obywatel gubernii podlaskiej, testamentem na kilka dni przed śmiercią zrobionym, cały majątek ziemski wartości 900 000 legatami dla przyjaciół i sierot rozporządził a nawet wartość ruchomości, srebra, ekwipażów na dobre czyny przeznaczył”. Po jego pobycie na Podlasiu ślad niemal nie pozostał. Właścicielami wydzielonego z Kiełpińca mająteczku Zagórze była rodzina Średnickich. Jedyne co po nim zostało to zwalisko ścian skupione wokół jeszcze trwającego komina oraz pamiątkowa tabliczka ufundowana przez Wiesława Otockiego. To jeden ze smutniejszych elementów podlasko-mazowieckiej peregrynacji.

Opracował A. Ziontek